Jak szybko minęła ta noc. Rano niechętnie podniosłam głowę z poduszki.
-Ostatni dzień wakacji - pomyślałam i uderzyłam twarzą w poduszkę.
- Ałłłł… - musiałam uderzyć akurat w rękę. Głowa mnie już nie boli, ale dłoń strasznie piecze. Aż boję się zobaczyć, co jest pod bandażem.
Niechętnie wstałam z łóżka, poszłam do ubikacji, stanęłam przed lustrem.
- O matko, co to jest w tym lustrze – pomyślałam – wyglądam jak wielka kupa nieszczęść. Włosy jak po uderzeniu pioruna, odbita ręka na policzku, podkrążone oczy... Dobra nie ważne, tym się później zajmę.
Powoli zaczęłam ściągać z ręki opatrunek. Powoli, aby nie zedrzeć strupa, bo będzie bolało jeszcze bardziej. Odwiązałam bandaż i teraz chwila prawdy, delikatnie ściągnęłam gazę. Moje wielkie oczy zrobiły się jeszcze większe.
- Co jest ? Na ręce nie było rany, nie było krwi, nie było strupa, było tylko coś dziwnego, a raczej zaskakującego. Blizna, która raczej przypominała znamię, a nie pamiątkę po wbiciu szkła. Z samego środka dłoni wychodziła, wijąc się w koło, by zakończyć się przy małym palcu, lekko czerwonawa linia. Tworzyła niezakończone spiralnie skręcone koło.
- Skąd się to tu w ogóle wzięło? Co to jest? - pomyślałam
-Puk, puk – usłyszałam pukanie do drzwi
- Kto tam? – spytałam
- To ja, babcia. Wszystko w porządku? Jak ręka?
- Dobrze… - odpowiedziałam załamując głos
- To się cieszę. Przyjdź szybko na śniadanie.
- Ok, zaraz tylko się umyję. - wykrzyknęłam do babci
I co teraz z tym zrobić? Może powiedzieć babci… Wścieknie się gdy się dowie, że ruszałam to pudełko. Co mnie głupią podkusiło. Ale skąd to? Jakim to cudem? Co to w ogóle znaczy? Ciekawe czego się jeszcze mogę spodziewać? Ale teraz nie pora na zastanawianie się nad tym, bo zaraz babcia wróci…
Ogarnęłam się jakoś, zawinęłam z powrotem rękę i zeszłam do kuchni. Babcia przygotowała kasze z mleka i mąki, która nie wyglądała zbyt apetycznie, ale bardzo mi smakowała.
Po południu pojechałyśmy z babcią zrobić zakupy do szkoły. Kupiłyśmy parę rzeczy w sklepie papierniczym i pojechałyśmy do księgarni, aby odebrać zamówione książki. Byłam gotowa, aby zmierzyć się z kolejnym rokiem szkolnym.
Zbliżała się noc. Przez cały dzień udawało mi się jakoś uniknąć pytań o dłoń. Nie wiedziałam co z tym zrobić. Jak tylko babcia się o tym dowie to się wścieknie.
Odwinęłam bandaż. Patrząc na Blizne, szukałam w internecie znaku podobnego do tego. To co znalazłam to same bzdety. Muszę coś z tym zrobić. Weszłam do ubikacji, wyjęłam swoją kosmetyczkę i wyjęłam korektor. Udało mi się zatuszować znamię. Zostawiłam tylko kawałek na środku, żeby nie było, że blizna zniknęła całkiem. W samą porę. Babcia właśnie weszła do mojego pokoju. Zauważyła bandaż leżący na moim łóżku i szybko przyszła za mną do łazienki.
- Kolacja... Jak tam ta ręka ? - spytała
- Dobrze. – pokazałam jej dłoń.
- Tak szybko się zagoiła ?!?– patrzyła zadziwiona
- No widzisz, szybko się regeneruję… - powiedziałam, po czym usłyszałam dobiegający z dołu głos dziadka.
- Gdzie są moje okulary do czytania? – krzyczał z dołu do babci. Babcia odwróciła się w stronę wyjścia.
- Położyłam je obok moich, tam na półce z książkami. – krzyknęła
- Nie ma ich. – wrzeszczał poirytowany dziadek.
Wtedy spojrzałam na moją rękę. Znamię jakby płonęło niebieskim ogniem. Schowałam rękę za plecy.
- Babciu idź może pokaż dziadkowi gdzie są, wiesz jaki on jest… - powiedziałam robiąc słodką minkę.
- Ale przyjdź zaraz na kolację. – powiedziała stanowczo
- Zaraz, tylko muszę jeszcze coś… załatwić – powiedziałam uśmiechając się.
Poszła sobie. Na szczęście. Wyjęłam rękę. Biło od niej niebieskie światło. Podeszłam do komody chcąc założyć bandaż z powrotem. Wzięłam go do ręki, ale na dłoni było widać już tylko zwykłą Blizne. Nie świeciła. Dziwne. Naprawdę to jest strasznie dziwne. Chyba mam jakieś omamy.
- Chodź na dół– usłyszałam poirytowany głos babci dobiegający z kuchni
- Już idę – krzyknęłam. Zgasiłam światło. Do pokoju przez okno, docierało już tylko światło księżyca. Zamknęłam drzwi.
-O kurde, zapomniałam owinąć ręki - Otworzyłam drzwi z powrotem i weszła do środka. Przechodząc przez oświetloną przez księżyc część pokoju, zauważyłam, że na ścianie mignęło niebieskie światło. Światło jakby odbite od księżyca, jednak po stronie pokoju, do którego nigdy to światło nie docierało. Podeszłam do łóżka, wzięłam bandaż i zauważyła, że światła już nie ma. Zastanawiając się nad źródłem dziwnego światła podeszłam do ściany, przejechała po niej ręką, ale nie zauważyłam nic dziwnego. Moja ciekawość nie zna jednak granic, więc cofając się z powrotem parę kroków do tyłu, stanęłam w miejscu, gdzie docierało światło księżyca. Na ścianie znów pojawiło się niebieskie światło. Podeszłam do przodu do tyłu i tak kilka razy. W końcu, jak zwykle niezdarnie potykając sie o krawędź łóżka, upuściłam bandaż. Schylając się po niego, zauważyłam, ze moja ręka naprawdę świeci. Świeci i to światłem do złudzenia przypominającym światło księżyca, choć bardziej niebieskie. Weszłam znów w zacienione miejsce. Ręka nie świeciła.
- Pola !?! – usłyszałam znowu głos babci.
- Już… - założyłam bandaż i zeszłam na dół.
Schodziłam powoli, patrząc, czy przez któreś okno nie wpada światło księżyca. Babcia z dziadkiem już jedli. Spóźniałam się jak zwykle tylko ja. Brata nie było. Pojechał gdzieś, miał nie wrócić na noc. Rękę przez cały czas trzymałam na kolanach.
- Jesteś coś podenerwowana. – powiedziała babcia.
- Nie…
- Przecież widzę.
- A ty byś nie była, gdybyś szła do całkiem nowej szkoły w której nikogo nie znasz? – powiedział dziadek.
- No racja.- westchnęła babcia. – Gotowa jesteś na jutro? Masz na pewno wszystko? Zjedz i połóż się spać.
Na szczęście dziadek załatwił sprawę za mnie, babcia nie musiała słuchać moich głupich i bezsensownych tłumaczeń. Zjadłam i za radą babci poszłam na górę. Położyłam się, ale nie spałam. Patrzyłam na rękę. Jednak nie zdawało mi się. Ale skąd? Jeszcze kilka miesięcy temu nie uwierzyła bym w to co się dzieje. Ale teraz po tym wszystkim, mogę spodziewać się wszystkiego. Nic mnie już nie zaskoczy - chyba. Wtuliłam głowę w poduszkę i zasnęłam.
Następny dzień nadszedł szybciej, niż się tego spodziewałam. Trochę podenerwowana, ubrana w swoją ulubioną, czerwoną sukienkę, poprawiłam swoje loki i wyruszyłam do szkoły. Dochodząc do przystanku, zauważyłam że nikogo tutaj nie znam. Same obce twarze. Wszyscy mierzyli mnie z góry do dołu swoim wzrokiem. Tylko jeden chłopak (choć nie wiem skąd) wydawał mi się znajomy.
Nadjechał autobus. Wszyscy biegnąc, by zająć miejsce jak najdalej w tyle, wciskali się przez drzwi miażdżąc się nawzajem. Mi nie zależało, aby zająć ostatnie miejsce. Weszłam prawie ostatnia. Przemierzałam autobus w poszukiwaniu wolnego miejsca. W końcu mój wzrok utkwił w chłopaku, patrzącym przez okno. Tym samym, którego widziałam na przystanku i który wydał mi się znajomy.
- Przepraszam. Mogę ? – spytałam
- Tak jasne, siadaj. – powiedział przesuwając się trochę bardziej do okna.
Usiadłam. Autobus ruszył i mimo gwaru w autobusie, między nami, zapanowała niezręczna cisza.
Skądś znam tego chłopaka. Chciałam coś powiedzieć, ale jakoś nie mogłam wykrztusić z siebie słowa. Siedziałam jak słup soli, wpatrzona w jeden punkt, starając się nawet oddychać jak najciszej, co w moim przypadku jest naprawdę dziwnym zachowaniem. Chłopak też wydawał się dziwnie speszony. W końcu odrywając wzrok utkwiony gdzieś za oknem, odwrócił głowę w moją stronę:
- Jesteś nowa? - przerwał nieznajomy blondyn.
- No tak… - powiedziałam wreszcie łapiąc porządny oddech
- Wojtek jestem tak w ogóle… - przedstawił się chłopak
- Ja Pola.
- Miło mi. Skąd przyjechałaś ? – spytał uśmiechając się
- Ja, ja mieszkam u babci… znaczy z Krakowa. – odpowiedziałam czerwieniąc się - no a ty?
- Ja jestem stąd. - powiedział szczerząc zęby
- Kiedy się przeprowadziłaś ? - spytał, ale nie zdążyłam odpowiedzieć, bo autobus właśnie stanął. - Może innym razem pogadamy. - odpowiedział poprawiając okulary.
Teraz już nikomu nie śpieszyło się tak jak przy wchodzeniu. Każdy powoli jeden za drugim, nie przepychając się, z wielką niechęcią opuszczał autobus. Szłam za nimi do kremowego budynku w którym mieściła się szkoła. Na holu, gdzie miała odbyć się akademia, panował straszny gwar. Wśród tłumu nieznajomych, czułam nasilające się uczucie samotności. Wszyscy się tu znali. Ja znałam, a tak właściwie zamieniłam z nim kilka słów – chłopaka z autobusu.
Wszyscy śmiali się, opowiadali sobie o wakacjach, przepychali. Cieszyli się pierwszym spotkaniem po chwili odpoczynku, ale byli i tacy, którzy z ponurymi minami stali gdzieś sami. Do tych osób należałam i ja. W końcu na scenę wyszła ciemnowłosa i złowrogo wyglądająca kobieta, ubrana w szarą spódnice i żakiet – typowa nauczycielka. Nic nie mówiła, patrzyła tylko na wszystkich. Gwar powoli cichnął, aż w końcu wszyscy zamilkli. Patrzyli na stojącą na środku sceny kobietę, która posyłała im surowe spojrzenie.
Kobieta okazała się dyrektorką, która zaraz rozpoczęła nowy rok szkolny. Po akademii, pani dyrektor wyszła jeszcze raz na scenę, powiedziała parę słów i wszyscy rozeszliśmy się do klas.
Do klas, no właśnie. Gdzie moja klasa ? Hol powoli opustoszał. Podeszłam do drzwi na których pisało „Sekretariat”. Zapukałam i weszłam do środka.
- Dzień dobry - powiedziałam zamykając za sobą drzwi.
- Dzień dobry… – dała się słyszeć odpowiedź kobiety, spoglądającej zza okularów.
- yyy… Jestem nowa. Chciałam spytać do której klasy mam iść – wydukałam po krótkim zastanowieniu.
- Nazwisko ? – powiedziała kobieta, sięgając po stertę kartek leżących na biurku.
- Pola… Pola Szumielska. – powiedziałam wyciągając głowę, by zobaczyć przeglądaną przez kobietę listę.
- Zaraz… Szumielska, Szumielska… Ooo jest. Klasa IIIA. – powiedziała patrząc na moje nazwisko na liście
- Dziękuję – powiedziałam uśmiechając się.
- Proszę – powiedziała pani sekretarka, odwzajemniając uśmiech
- Do widzenia ! – wykrzyknęłam jeszcze, zamykając drzwi, za którymi stała dyrektorka. Zmierzyła mnie swoim zimnym spojrzeniem i otworzyła drzwi do sekretariatu.
- Dzień dobry… - wyjąkałam prawie szeptem, kierując wzrok za postacią kobiety. Biło od niej zimno. Ten wyraz twarzy i w ogóle. Wcale nie dziwię się, że każdy na sam jej widok cichnie. Nie chciałabym nigdy wylądować u niej na dywaniku.
Podeszłam do klasy. Sala numer 1. Zapukałam i powoli otworzyłam drzwi.
- Dzień dobry. – powiedziałam, próbując udawać uśmiech.
- Dzień dobry ! - usłyszałam odpowiedź nauczycielki, opierającej się o biurko.
Wszyscy patrzyli na mnie, zdziwieni wejściem do klasy nieznanej im osoby.
- Ty pewnie jesteś Pola, tak ? – powiedziała, uśmiechając się nauczycielka
- Tak.
- Usiądź – odparła wyłaniając głowę zza dziennika w którym coś notowała
Podeszłam do ostatniej ławki, jedynej wolnej. Usiadłam.
- Pola Szumielska, tak ? – spytała nauczycielka
- Tak.
Wychowawczyni pogrążyła się dalej w notowaniu czegoś w dzienniku. Wszyscy szeptali coś do siebie. Niektórzy pokazywali na mnie. Czułam się trochę nieswojo. W końcu ich uwagę znowu skoncentrowała nauczycielka:
- Skądś znam to nazwisko. – powiedziała marszcząc brwi - Nie jesteś przypadkiem córką Eli ?
- Tak. – powiedziałam
- Co u mamy ? Przeprowadziliście się tutaj ? – spytała uśmiechając się
- Nie… Znaczy ja tak. Mama, rodzice, oni… - widziałam zainteresowanie na twarzy nauczycielki i kolegów, ale nie mogłam z siebie tego wyrzucić – …wyjechali. – powiedziałam w końcu łapiąc oddech - Tymczasowo mieszkam z babcią.
- Yhmmm. To pozdrów mamę. – powiedziała.
Na chwilę zapanowała cisza. Nauczycielka zapoznała nas potem z planem lekcji, powiedziała o paru rzeczach i pozwoliła iść do domu. Co chwilę, tajemniczy chłopak z którym siedziałam w autobusie, patrzył na mnie. Udawałam, że go nie widzę, ale sama nie potrafiłam oderwać od niego wzroku.
Wyszliśmy. Autobus z powrotem zawiózł nas na przystanek na którym wsiedliśmy. Poszłam do domu. Chłopak szedł za mną, aż w końcu w okolicach domu dziadków gdzieś zniknął. Zaczęłam się go trochę bać.
Na stole czekał już cudownie pachnący obiad. Babcia krzątała się jeszcze koło garnków, a dziadek poprawiając okulary, zagłębiał się w czytaniu gazety.
- Cześć ! – powiedziałam, zwracając na siebie wzrok dziadków.
- No Cześć. Siadaj. – powiedziała, uśmiechając się babcia.
- Nie, za chwilę, idę się przebrać, ubrudzę się…
- No to idź, tylko szybko, bo wystygnie.
Poszłam na górę, ściągnęłam sukienkę i ubrałam krótkie spodenki i podkoszulek. Miałam już schodzić na dół, gdy przez otwarte okno usłyszałam znajomy głos. Podeszłam do okna i spojrzałam. Na podwórku sąsiadów stał chłopak, który przez cały czas wydawał mi się znajomy. Spojrzał na mnie. Szybko odsunęłam się od okna. Usłyszałam tylko głos kobiety wołającej chłopaka po imieniu – Wojtek! Z powrotem podeszłam do okna i spojrzałam na sąsiednie podwórko.
- Wojtek, Wojtek, kto to jest, zaraz… - pomyślałam
- Pola chodź szybko !!! – usłyszałam głos babci dobiegający z dołu.
- Już idę.
Zeszłam na dół. Umyłam ręce i usiadłam przy stole.
- Wojtek, Wojtek… - mamrotałam cicho pod nosem.
- Co ty tam mamroczesz ? – spytała babcia patrząc na mnie z dziwną miną.
- A nic… - powiedziałam, po czym zamilkłam na chwilę - A tak właściwie, to wasi sąsiedzi mają syna, Wojtka, no nie ?
- No jest Wojtek, ale to nie ich syn, jego rodzice zginęli w jakimś wypadku, gdy matka była z nim w ciąży, to cud, że go odratowali. Był wcześniakiem i lekarze nie dawali mu za dużych szans na przeżycie. I ci rodzice - ohh... Mieszka z ciotką. Nie pamiętasz, bawiłaś się z nim jak przyjeżdżałaś do nas.
- Aha… Teraz już wiem skąd go znałam. No przecież bawiłam się z nim codziennie!!! – dziadkowie patrzyli na mnie ze zdziwioną miną. Na chwilę zapanowała niezręczna cisza. Ja cała czerwona, starałam się nie odrywać wzroku wyżej talerza i pochłaniałam zupę, łyżka za łyżką.
- Jak tam w szkole w ogóle ?? – spytał w końcu dziadek. Wreszcie mogłam zacząć normalnie oddychać.
- A nic ciekawego, nauczycielka podała plan lekcji, coś mówiła o zachowaniu, o tym jaki ten rok jest ważny, o egzaminie itp.
- Yhmm. A poznałaś już kogoś ?? – spytała babcia
- No właściwie, to nie. Znaczy Wojtka poznałam.
- Aaa… - powiedzieli dziadkowie razem.
- Znaczy, poznałam - nie poznałam, bo już się kiedyś znaliśmy, a teraz nie wiedziałam kto to jest i dopiero dowiedziałam się jak mi powiedziałaś, że to on, że ja go kiedyś znałam, znaczy że go teraz nie poznałam… - patrzyłam na miny moich dziadków. – No to by było na tyle - powiedziałam jeszcze, czerwieniąc się znowu.
Zjedliśmy resztę obiadu w ciszy. Poszłam na górę. Spakowałam się do szkoły. Wieczór był taki piękny. Nudziło mi się, więc poszłam na spacer. Szłam gdzieś w stronę lasu, spokojną, polną drogą. Z pól zjeżdżały traktory. Czuć było zapach suszonego siana. Od zachodzącego słońca, które grzało mniej niż w dzień, ale jakby jaśniej, wszystko wokół, przybierało złoty kolor. Usiadłam pod lasem i patrzyłam na zachodzące słońce.
Powoli zaczynało robić się coraz ciemniej. Zauważyłam nadchodzące ciemne chmury. Robiło się coraz chłodniej i zaczynał wiać wiatr. Wstałam powoli i niechętnie zaczęłam iść w stronę domu. Powoli niewinny wietrzyk przeistaczał się w coraz potężniejszy wiatr, aby w końcu zakończyć się potężną wichurą. Z złowrogo wyglądających chmur, kropelka po kropelce zaczęły spadać, drobniutkie kropelki deszczu. Już po chwili chmur lunęło jak z cebra. Popatrzyłam w niebo, było przykryte aż po horyzont gęstymi chmurami. Nie było już tak przyjemnie jak wcześniej. Nie świeciło piękne, złote słońce, ale całą przestrzeń wokół przepełniał mrok. Szłam, po omacku. Wiatr wiejąc z zawrotną prędkością, uderzał w moją twarz strugami deszczu jak kamieniami. W ciemności widziałam tylko wyłaniające się co chwilę sylwetki drzew. Miałam ochotę płakać, strasznie się bałam. Byłam sama na jakimś pustkowiu. Nagle wypełniającą wszystko wokół ciemność wypełniło światło. Niebo zajaśniało. Usłyszałam grzmot i wiązkę piorunów uderzającą z wielką siłą w ziemię. W końcu moje nerwy puściły zaczęłam płakać. Nie wiedziałam co robić. Starałam się jak najszybciej dotrzeć do domu dziadków, ale w mroku zgubiłam drogę. Szum wiatru, grzmot piorunów i bijące pioruny, tworzyły przerażający spektakl. Zaczęłam biec, gdy nagle piorun uderzył w drzewo wyłaniające się spod mroku tuż przede mną. Zaczęło się palić. Jedna z gałęzi spadła prawie przed moimi nogami. Odskoczyłam do tyłu. Nie mogłam już tego wytrzymać. Popatrzyłam na niebo, do oczy wlewały mi się krople deszczu, a wylewały łzy.
- Dlaczego ja ? – krzyczałam – Dlaczego akurat na mnie cały świat się uwziął ? Co ja takiego zrobiłam ? Czemu mi musi się to przytrafiać ? Dlaczego gdy inni wychodzą na spacer, nagle nie wiadomo skąd, nie zaczyna padać ? – piorun uderzył gdzieś w lesie, a huk i błysk był tak ogromny, że przez chwilę nie wiedziałam co się dzieję – Przestań !!!! – krzyknęłam w końcu w złości, a mój głos rozniósł się po całej okolicy. Wszystko jakby naglę zamarło. Krople deszczu stanęły jak zamrożone w miejscu, po czym wszystkie równocześnie runęły na ziemie. Wiatr ustawał. Na niebie zamiast czarnych chmur, pojawił się księżyc. Nogi osuwały się pode mną. W końcu przykucnęłam i schowałam głowę między nogi. Płakałam. Nie myślałam o tym jak to się stało. Musiałam po prostu odreagować to wszystko co zobaczyłam, a najskuteczniejszym i jedynym środkiem leczniczym w tej chwili był płacz. Nie potrafiłam go powstrzymać. Czułam spływające z włosów krople deszczu. Byłam cała przemoknięta, a ręka świeciła spowita światłem księżyca. Nie miałam siły o tym wszystkim myśleć.
W końcu podniosłam się z ziemi, otarłam łzy i zaczęłam iść w stronę domu. Dziadkowie na pewno bardzo się martwią. Nie mogę myśleć tylko o obie, bo tylko oni mi zostali. A to co się stało... Było dla mnie tak dziwne i nieogarnięte, że nie mogłam o tym myśleć. Sama myśl o tym wydawała mi się wręcz absurdalna. Próbowała uszczypnąć się w ramię, mając cichą nadzieję, że to tylko zły sen, z którego zaraz się obudzę. Jednak nie był to tylko sen.
W końcu zobaczyłam dom dziadków. Przyspieszyłam tępa. Dochodząc do bramki zaczęłam zastanawiać się co im powiem. W oknie zauważyłam wypatrującą mnie babcie, która przesuwała paciorki różańca. Gdy tylko mnie zobaczyła na jej twarzy pojawił się promienisty uśmiech. Zanim zdążyłam pociągnąć za klamkę, drzwi otworzyły się i babcia nie zastanawiając się, rzuciła się na mnie, energicznie mnie ściskając.
- Nic ci nie jest… Wróciła!!! - krzyknęła do dziadka. I za chwilę i dziadek rzucił mi się na szyję.
Ucieszyłam się z ich widoku jak nigdy. Próbowałam udawać, uśmiech, ale to co się wydarzyło, było tak dziwne, że nie mogłam. Byłam roztrzęsiona. Patrzyli na mnie oczekując, abym coś powiedziała, ale nie miałam siły o tym rozmawiać. W końcu babcia spytała:
- Co się stało ? Gdzie byłaś ? Tak się z dziadkiem o ciebie martwiliśmy - mówiła tak szybko, że zanim zdążyłam otworzyć usta by coś z siebie wydusić, ona zadawał mi kolejne pytanie
- Nie męcz jej już tymi pytaniami - przerwał w końcu dziadek, który jakby czytał mi w myślach - Poszła na spacer po prostu i złapała ją burza. Popatrz lepiej jaka jest przemoknięta. Idź lepiej przebież się na górę Polu, bo jeszcze się rozchorujesz przed pierwszym dniem nauki.
- No dobra, idź się przebież... - odparła zrezygnowana babcia.
Mimowolnie uśmiechnęłam się czując ulgę. Nic nie mówiąc odwróciłam się w stronę schodów i poszłam na górę, zdziwiona zachowaniem dziadka. Liczyłam na niezły ochrzan i karę, i zapewne bym ją dostała, gdyby nie interwencja dziadka.
Wzięłam ciepłą kąpiel i wysuszyłam włosy. Położyłam się na łóżku. Patrzyłam na księżyc i na rękę. Myślałam o tym co się stało. Jak to możliwe, że coś takiego mogło w ogóle się stać. Chyba coś jest ze mną nie tak. Co to mogło znaczyć ? Co jeszcze dziwnego stanie się w moim życiu. Ciszę przerwało ciche pukanie do drzwi.
- Śpisz ? – dał się słyszeć głos babci.
- Nie.
- Przyniosłam ci kolację. Co się dzisiaj stało ? – spytała siadając na łóżku.
- Nic… - powiedziałam
- Przecież widzę, że coś cię gryzie kochanie.
- Nie jesteś na mnie zła - spytałam unikając tematu
- Z początku byłam, ale dziadek ma rację. Najważniejsze, że nic ci się nie stało. Strasznie się o ciebie martwiłam. Myślałam, że stracę jeszcze ciebie, a zostałaś mi tylko ty... - powiedziała spuszczając głowę.
Babcia zaczęła płakać. W końcu otarła nos i popatrzyła na mnie.
- Jesteś do niej taka podobna - dodała, po czym z jej oczu popłynęły kolejne łzy.
Chwyciłam ją za ramiona i mocno do siebie przytuliłam.
- Kocham cię babciu - powiedziała, po czym sama zaczęłam płakać - wiesz, jest coś czego ci nie powiedziałam.
Babcia podniosła głowę i otarła łzy.
- Tak ?
- No bo widzisz babciu. Ja myślę, że śmierć rodziców i to wszystko to przeze mnie...
- Nie mów tak - przerwała mi babcia - to nie twoja wina.
- Ale ty nie wiesz wszystkiego ! Ja czułam, że coś się stanie, ale mimo tego pojechałam. Wypadek samolotu, to wszystko... przyśniło mi się kiedyś. Straszne czarne postacie, które widziałam każdej nocy w swoich snach, których się tak bałam... one istnieją. To one zabiły rodziców, Zuzię i moją przyjaciółkę.
- Co ty pleciesz dziecko ?
- Popatrz. Popatrz na moją rękę - wyciągnęłam dłoń spod poduszki.
Ręka znów jaśniała niebieskim blaskiem. Babcia patrzyła z otworzonymi ustami.
- Ale jak ? skąd ? grzebałaś w pudełku w piwnicy - spytała babcia
- To przez przypadek. Sok się rozbił no i wiesz. Pudełko było pod spodem no i je wyciągnęłam, otworzyłam, i teraz mam to na ręce.
- Ale dlaczego ty ? - na twarzy babci rysowało się wyraźne zakłopotanie
- Co dlaczego ja ? - spytała, ale babcia wciąż milczała - Jeśli wiesz o co w tym wszystkim chodzi, to powiedz mi proszę !
Patrzyłam na nią swoimi błagalnymi oczyma, ale babcia wyglądała na nieugiętą.
- Proszę... - powtórzyłam jeszcze raz patrząc głęboko w jej oczy.
W końcu wyjąkała cichym głosem.
- Miałam ci tego nie mówić, ale skoro już i tak się w to wplątałaś... Nie wiem jak to się stało, ale ty jesteś tą wybranką.
- Jaką wybranką ?
- Tą, która wraz ze swym ukochanym będzie miała za zadanie uratować świat przed największym złem. Siłą niezwykłą i najsilniejszą, siłą miłości. - odpowiedziała babcia
- Ale że co ? Niby ja ?
- Sama nie wiem jak to się stało... Miałaś być moją następczynią, miałaś strzec księżycowego pyłu, który miał wyznaczyć wybrankę, ale nie być wybranką. Jak to się mogło stać? Nasza rodzina strzeże go od kilku pokoleń. Nie rozumiem...
Patrzyłam na babcię trochę nie rozumiejąc o co jej chodzi. Patrzyłam na mnie i w końcu wykrztusiła z siebie przez łzy.
- Zawsze wiedziałam, ze jesteś wyjątkowa… To akurat Tobie, nie innej dziewczynie, ale Tobie trafił się ten dar. Miałaś strzec pyłu, ale przeznaczenie wybrało ciebie jako powierniczkę daru. Musisz jednak wiedzieć, że to wielki dar, ale i klątwa. Będzie cię prześladować przez całe życie. Co tylko sobie zażyczysz, jeżeli będziesz pragnęła tego z całego serca, spełni się.
- To znaczy, że mogę… - babcia przerwała mi w pół słowa
- Niestety nie. Tego jednego nie można. Nie możesz przywrócić nikomu życia… - powiedziała smutniejąc.
Do pokoju wszedł dziadek i babcia przerwała.
- Daj jej już spać. Musi jutro wstać do szkoły.
- Porozmawiamy jutro - powiedziała babcia spłoszona przez dziadka - Teraz idź spać. I pamiętaj, jesteś wyjątkowa. Dobranoc. – Dały się słyszeć jeszcze słowa wypowiadane przez babcie zamykającą drzwi.
Odwróciłam głowę w drugą stronę. Zrzuciłam z siebie duży ciężar wyjawiając babci prawdę. Popatrzyłam jeszcze raz na świecący jasno księżyc, wtuliłam mocno w poduszkę i zasnęłam.