piątek, 3 maja 2013

Rozdział 10

Wreszcie skończyłem następny rozdział... :)
Przepraszam Was, że tak długo, ale miałem mały wypadek i prawa ręka nie jest zbyt sprawna :/
Myślałem, że wreszcie dostanę to upragnione 5 komentarzy, ale niestety nie... :(
Może ten wypadek to znak, żeby dalej nie pisać...

Byłam wściekła. W całym szpitalu panował chaos. Włączył się alarm. Z sąsiednich sal dobiegały krzyki. Czułam się dziwnie lekko, a tą lekkość zawdzięczałam ogarniającej mnie wściekłości. Miałam wrażenie, że mogę wszystko. Ale najgorsze było to, że chociaż bardzo się starałam, nie potrafiłam tego opanować, a nawet powoli zaczynało podobać mi się to uczucie.
Coś nie pozwalało mi usiedzieć spokojnie w miejscu. Każdy kto stanie mi na drodze, pożałuje tego. Pokaże tym cholernym demonom.
Popatrzyłam na leżący po drugiej stronie pokoju wózek. Do głowy instynktownie wpadła mi myśl rodem z filmu fantasy. Skupiłam na nim całą swoją uwagę, podniosłam rękę do góry i jednym ruchem przyciągnęłam wózek do siebie. Podparłam się ramionami i podniosłam tułów do góry. Byłam taka słaba, że nie mogłam usiedzieć. Czułam, że upadam z powrotem na poduszkę. Muszę to dla nich zrobić ! Zacisnęłam zęby, a w mojej głowie znów rozbrzmiewało słowo zemsta. Moje ciało stało się dziwnie lekkie i bez problemu przedostałam się na leżący obok wózek. Nie miałam siły pchać całego swojego ciężaru rękami.
Zza drzwi usłyszałam znajomy głos, a raczej cichy śmiech. Czułam jak wzbiera we mnie nienawiść. Nie myślałam o niczym. Wózek zaczął jechać sam. Jednym, malutkim skinięciem dłoni, po prostu wyrwałam drzwi z futryny i wyburzyłam kawałek ściany wokół nich. Zauważyłam czarną postać, a właściwie tylko skrawek jej szaty. Wyjechałam na korytarz. Demon był już prawie na drugim jego końcu. Nagle stanął. Odwrócił się w moją stronę i patrzył prosto na mnie, robiąc wredną minę. Cała się trzęsłam. Czułam, że za chwilę zniknie, że znów stracę kolejną szansę. Zaczęłam krzyczeć i jechać w jego stronę. Szafki otwierały się. Ze ścian odlatywała farba. Światło migało, a z kontaktów wychodziły wiązki prądu. Wszystko wokół mnie wirowało. Popatrzyłam na demona i ścisnęłam mocno dłoń. I nic. Popatrzył prosto w moje oczy... i ten wyraz jego twarzy... sparaliżowało mnie. Stałam jak zamurowana. Zaczął zbliżać się w moją stronę. Śmiał się ze mnie i to coraz głośniej. Czułam coraz większy strach. Hałas cichł. Byłam tylko ja i on - wlepiający we mnie swoje ogromne ślepia. Śmiech nagle ustał. Jego mina przyprawiła mnie o dreszcz. Poczułam że coś ściska mnie w gardle. Uścisk był coraz mocniejszy. Zaczęłam się dusić. Czułam, że nie mogę nic zrobić. Na każdy możliwy sposób próbowałam uwolnić się ze śmiertelnego ucisku. Nie mogłam już dalej. Z każdą próbą oddechu, czułam że powoli ulatuje ze mnie życie. Zobaczyłam światło. Światło, które powoli zaczęło oświetlać korytarz. Zza ściany wyłoniła się biała postać.
- Zostaw ją ! - dał się słyszeć delikatny, ale wrogo brzmiący, znajomy głos
Demon odwrócił się w jego stronę. Poczułam ulgę. Próbowałam normalnie oddychać, ale dławiłam się każdym oddechem. W końcu złapałam powietrze i spojrzałam przed siebie. Widziałam tylko biel w której rysowała się męska postać. Jednym ruchem dłoni zmiotła czarnego demona i podbiegła do mnie. Nie widziałam twarzy, ale ten głos.... wydawał się taki znajomy.
- Podaj mi rękę Pola ! Szybko ! - skierował do mnie, a ja resztkami sił podniosłam ją do góry.
Mocno chwycił mnie za nią i poczułam, jak cała energia ze mnie upływa. Upływała przez rękę i kumulowała się w "naszym objęciu". Zauważyłam maleńkie jak ziarnko piasku światełko. Było oślepiająco jasne. Nagle światło rozbłysło i rozjaśniło cały korytarz. Z ogromną siłą uderzyło w leżącego obok ściany demona. I to dziwne, towarzyszące temu uczucie. Ciepło, a zarazem zimno, radość, ale i smutek... "Uczucia" które między złączonymi dłońmi, przemieniały się w bijącą ogromnym blaskiem, falę energii. Uderzała ona w demona, który rzucał się we wszystkie strony. Światło było coraz jaśniejsze, aż w końcu rozbłysło tak, że przez jego silny niebieski blask, przez chwilę nic nie widziałam. Demon zaczął wrzeszczeć, aż w końcu ucichł... Usłyszałam znowu ten głupi śmiech. Nagle, przerwał go przerażający huk. Blask powoli ustawał. Na podłodze leżał czarny, szkaradny płaszcz. Jak za powiewem delikatnego wiatru, poruszył się i wyleciała z niego smuga ciemnoszarego dymu. Przeleciała obok nas i wyleciał przez dziurę po oknie. Wzleciała gdzieś w górę i zniknęła mi z oczu.
Niebo zakrywały ciemne, kłębiaste chmury. Zaczął wiać silny, złowrogi wiatr. Zrobiło mi się dziwnie zimno. Zobaczyłam jeszcze jeden rozbłysk i błyskawice. I wszystko jak gdyby nigdy nic, ustało. Wyrwałam się z transu. Znów świeciło słońce. Słychać było krzyki paniki w całym szpitalu.
Poczułam jak opuszcza mnie cała siła. Puściłam jego rękę. Powoli zsuwałam się z wózka. Byłam taka słaba. Uderzyłam o ziemię. Wszystko odmówiło mi posłuszeństwa. Powieki stały się takie ciężkie. Tuż przed moją głową leżał czarny płaszcz. Z wielkim trudem, podsunęłam do niego rękę. Dotknęłam go delikatnie końcem palca. A ten rozsypał się na drobne kawałeczki, które unosząc się w powietrzu, spłonęły. Nie mogłam nic zrobić. Byłam całkowicie bezsilna. Życie znów mnie opuszczało. Nie dałam rady... Zamykając powieki, zobaczyłam niewyraźną twarz chłopca.

sobota, 13 kwietnia 2013

WAŻNE !!!


Nie wiem czy jest sens ciągnąć to opowiadanie dalej... Nikt prawie nie czyta, co widać po dodawanych komentarzach. Dziękuję Candice, Uli, Ani i Edce za komentarze, oraz każdemu kto czyta. Proszę Was, nie bójcie się pokazać i oceńcie to co piszę, bo nie wiem, czy w ogóle jest sens tracić czas na pisanie. Kiedy ukaże się następny rozdział, zależy tylko od Was. Jeżeli pod każdym rozdziałem, będzie minimum 5 komentarzy, postaram się jak najszybciej dodać następny. Dzięki za przeczytanie. 
Siemka :)

piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział 9

Dziękuję, że czytacie i komentujecie...
Nie ukrywam, na pewno większą motywacją dla mnie byłaby większa ilość komentarzy, no ale cóż...
Dziękuję Wam za te. :))

- Tak ? - chłopak spojrzał na mnie z zaciekawieniem
- Wojtek, nie chcę owijać w bawełnę. Co się z Tobą dzieje ?? Jakoś dziwnie się zachowujesz. - na twarzy chłopca pojawiła się mina przerażenia - Wojtek powiedz co się dzieję ? Wiesz, że komu jak komu ale mnie możesz zaufać.
- Ale to nie jest takie proste... - chłopak pochmurniał jeszcze bardziej - A może zbyt proste, a jednak trudne żeby powiedzieć tak po prostu.
- Po prostu powiedz. Lepsza gorsza prawda, niż kłamstwo - milczał patrząc na mnie.
- Ale i tak w to nie uwierzysz... - chłopak spuścił głowę na dół
- Nie uwierzę ? To ty jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz. Tych kilka miesięcy nie było ani trochę normalnych. Gadaj Wojtek. - powiedziałam stanowczym tonem. Chłopak podniósł głowę do góry, popatrzył w dal i próbował coś z siebie wydusić.
- No bo widzisz przez to kilka miesięcy trochę się zmieniło. - zwrócił głowę w moją stronę i patrzył mi prosto w oczy -  Przez to kilka miesięcy przez które leżałaś w śpiączce, zmieniło się całe moje życie. - uśmiechnął się i z powrotem spojrzał w dal - Wiesz z kim się przyjaźnisz ?
- Nie mam pojęcia. Mów ! -  byłam strasznie ciekawa jego odpowiedzi
- Ze zwycięzcą xFactor'a... - wykrztusił w końcu z siebie i zauważyłam wielką ulgę na jego twarzy.
- Co ? - moja mina była bezcenna. Oczy chyba wyszły mi z orbit. Spodziewałam się wszystkiego, ale tego ? Skąd ?
- No tak. - chłopak popatrzył na mnie, po czym znów spuścił głowę na dół - Po wypadku... - ciągnął dalej - Nie mogłem się z tym pogodzić. Myślałem, że tego nie przeżyjesz. Nigdy w życiu tak źle się nie czułem. Płakałem po nocach. Co noc śnił mi się jeden i ten sam sen. Sen w którym umierałaś. Widziałem samochód który wjeżdża w ciebie z taką prędkością... Wciąż mam ten obraz przed oczami. Nie miałaś żadnych szans na przeżycie. - jego oczy znów zaszły łzami - Twoją płaczącą babcię. Wszędzie wokół była krew.- smutniał coraz bardziej - I to jak na mnie popatrzyłaś. Twoje ostatnie spojrzenie i to ulatniające się z ciebie życie. - pociągnął na nosie i spojrzał na mnie - Nigdy tego nikomu nie mówiłem, ale zawsze chciałem śpiewać. Bałem się. Ale tego dnia coś we mnie pękło. Ta cienka nitka strachu, która powstrzymywała mnie przed pokazaniem się światu, po prostu pękła. Dostałem wiadomość ze szpitala, że jednak przeżyjesz. Ta wiadomość... Zacząłem płakać ze szczęścia. Miałaś małe szanse. A jednak byłaś silna. Udało ci się. Dotarło do mnie, że płacz nic nie da. Podszedłem do szafy i wyjąłem starą gitarę mamy. Tylko tyle mi po niej pozostało. Przetarłem łzy i usiadłem za biurkiem. Myślałem o Tobie. O całym swoim życiu. Przelałem to wszystko na papier. Słowa wychodziły same z siebie. Muzyka. Nie jestem jakimś wirtuozem, ale wtedy każde pociągnięcie struny... Wszystko zgrywało się w jedną całość. Nie wiem jak, ale udało się. Napisałem swoją pierwszą piosenkę. - popatrzył mi prosto w oczy - Piosenkę o Tobie. - patrzył przez chwilę jak zaczarowany, nic nie mówiąc - Dowiedziałem się o castingu. Nie liczyłem na to, że przejdę dalej. Chciałem po prostu wykrzyczeć światu to co myślę. Powiedzieć im jak się teraz czuję. Strasznie się bałem. Wyszedłem na scenę i zacząłem grać. Zamknąłem oczy. Nie chciałem patrzeć na tych wszystkich ludzi. W końcu popatrzyłem przed siebie i zauważyłem jak jurorzy się przytulają. To samo na widowni. Spojrzałem na swoją gitarę. To co śpiewałem, to całe moje życie. Tyle emocji uderzało we mnie ze wszystkich stron. Nie mogłem się powstrzymać. Ostatnie słowa i zacząłem płakać. Widownia zaczęła klaskać. Połowa osób płakała. Jedna z jurorek podbiegła do mnie i przytuliła mocno. Tak wiem. Wstyd. Rozpłakać się przed wszystkimi, ale po prostu nie mogłem. - Wojtek znów zaczął płakać a z nim i ja - A później. Później wszystko jakoś się potoczyło. Nie wiem jak, ale doszedłem do finału. Spełniło się moje największe marzenie. Wreszcie mogłem pokazać co tak na prawdę czuję. Mogłem kupić ci kwiaty. Choć trochę się odwdzięczyć. - mówił przez łzy - Wiem, nie jestem dobrym kumplem, bo zostawiłem cię wtedy samą. Wtedy gdy mnie potrzebowałaś, nie było mnie. Gdybym tam wtedy z tobą stał, teraz byś chodziła.
- Chodź tutaj głuptasie. - przytuliłam go mocno do siebie - Nie płacz... - pocałowałam go w policzek.

Dziwne mój kolega jest gwiazdą. Minęło kilka miesięcy, a świat aż tak się zmienił. Nigdy nawet przez myśl by mi nie przeszło, że stało się coś takiego. Na prawdę spodziewałam się wielu rzeczy. Ucieszyłam się, że to nie jedna z nich. Jednak jedno pytanie wciąż nie dawało mi spokoju. O co chodziło mu kiedyś z tą opieką ? No wiem, czuł się winny wypadku i w ogóle, ale coś czuje, że to nie o to chodzi. Wiecie taka moja kobieca intuicja.
- Pola jest jeszcze jedna rzecz. - chłopak podniósł się z mojego ramienia
- No mów panie gwiazdorze. - uśmiechnęłam się do niego
- Przestań, nie jestem żadną gwiazdą. Jedna wygrana nie czyni mnie kimś lepszym. - popatrzył na mnie ocierając łzy - Jest taki jeden mały problem. - powiedział znowu smutniejąc -Nie chcę cię zostawiać, ale muszę wyjechać.
- Gdzie ?
- Do Londynu. - powiedział spokojnie - Podpisałem kontrakt. Moją piosenkę przetłumaczono na angielski i okazuje się, że za granicą też się spodobała. W Polsce nie otrzymałem żadnego kontraktu. To moja jedyna szansa. - spojrzał na mnie - I tutaj chciałem cię o coś spytać. - po krótkim zastanowieniu wydukał - Pola pojedziesz ze mną ? - opuścił w dół swoje niebieskie oczy - Wiem głupie, nie powinienem cię o to prosić. Ale chcę tam mieć kogoś ze sobą.
- Wiesz Wojtek, to bardzo miło z Twojej strony, ale... - przerwałam - ... ja nie mogę. - na twarzy chłopca pojawił się smutek - Przecież widzisz. Jeżdżę na wózku, nie mogę chodzić. Będę ci tam kulą u nogi.
- Pola, to nie ważne. W Londynie pójdziemy do jakiegoś dobrego specjalisty. Kilka miesięcy rehabilitacji i będziesz jak nowo narodzona. No proszę cię zgódź się. - zrobił te swoje kocie oczy
- Nie wiem Wojtek. To wszystko to dla mnie trochę za szybko. Nie mogę chodzić. Dopiero co dowiedziałam się, że mam sławnego kolegę. I teraz jeszcze ta propozycja. Na prawdę nie wiem... - zrobiłam smutną minę
- Proszę cię... - próbował dalej mnie przekonać - Zrobię wszystko, tylko proszę cię pojedź tam ze mną, choć na kilka dni. Proszę...
- Hmmm... - zamyśliłam się na chwilę - Nie mogę ci teraz tak po prostu odpowiedzieć. To bardzo ważna decyzja. Muszę to wszystko dopiero po woli przemyśleć.
- Myśl ile chcesz, tylko proszę... Zgódź się
Jego błagalną minę odwzajemniłam uśmiechem. Nie chciałam dłużej ciągnąc tego tematu. Popatrzyłam na niego i zaśmiałam się.
- To po to ci był ten kaptur. I to twoje zachowanie przy drzwiach - chłopak zaczerwienił się jak burak - No dobra chodźmy już stąd, bo jeszcze nas ktoś zauważy razem... - zaśmiałam się widząc gromadkę dzieci idącą przez park
- Hahaha... bardzo śmieszne... - powiedział Wojtek po czym poprawił kaptur i wstał.
Rozmawiając wróciliśmy do szpitala. Zawiózł mnie do pokoju, gdzie czekał na mnie podwieczorek. Na pożegnanie pocałował mnie w policzek i wyszedł.

Heh, dostałam całusa od gwiazdy. To życie jest strasznie pokręcone. Choć jemu wreszcie coś zaczyna się w nim układać. Bałam się, że to coś innego, ale na szczęście... Przez chwilę nie myślałam o sobie i o swoim porąbanym życiu. Mogłam oderwać się od swojej "niezwykłej" codzienności i zająć się przyziemnymi sprawami Wojtka. Czemu akurat ja stoję wszystkim na drodze ? Przynoszę tylko śmierć, nieszczęścia i smutek. Chyba właśnie po to zostałam stworzona. By zadawać ludziom ból. Cieszę się, że jemu coś się udało. Jest jednak jeden plus, dzięki mojemu wypadkowi, spełniły się jego marzenia. I te piękne bukiety... Wiem, myślę o takich pierdołach i użalam się nad sobą. Uff.. I po co on mnie chcę wziąć do tego Londynu ? Inwalidka, która na dodatek przynosi nieszczęścia. To na pewno nie za dobre oparcie dla wschodzącej gwiazdy. A do tego Londyn. Gdy słyszę to słowo, widzę Kaśkę. Widzę jej minę w samolocie. Słyszę naszą rozmowę. I te postacie. One są wszędzie. Gdzie jestem ja, tam są i one. Co ode mnie chcą ? Cholerna klątwa. One nigdy nie dadzą mi spokoju ! Ciekawe kogo teraz zabiją ? I te wszystkie wizje. Skąd to się u mnie bierze ? Przeznaczenie... Przecież nigdy w nie nie wierzyłam. Para kochanków. A w kim ja się niby mam zakochać ? Kto będzie chciał dziewczynę na wózku inwalidzkim ? To wszystko ich wina. To wina tych czarnych postaci. Poczułam wszechogarniającą mnie złość. W pokoju przygasło światło. Zniszczę je... Niech tylko zbliżą się do kogoś, kogo kocham. Przypomniałam sobie swoją rodzinę, Kaśkę, wyobraziłam to wszystko co przeżywali moi schorowani dziadkowie, brat, czy Wojtek. Namieszali w moim życiu i za to zapłacą. Chcieli wojny, będą ją mieli ! Poczułam przepływającą przez moje ciało energię. Złość którą czułam, dawała mi jej jeszcze więcej. Ścisnęłam dłoń i stało się coś dziwnego. Energia jakby kumulując się wewnątrz mnie, wyprysnęła jak impuls. W całym szpitalu zgasły światła, a wazony z kwiatami pękły w drobny mak. Odłamki szyb, które rozprysnęły się w całym szpitalu, zrobiły ogromny huk. W głowie słyszałam odbijające się echem jedno słowo :  ZEMSTA !

czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 8

Siemka. 
Dzięki za czytanie i komentowanie ;)
Każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Wczoraj po przeczytaniu komentarza Edki poczułem się no tak... Dziękuję ;* Candice dziękuję za każdy Twój piękny komentarz pod każdym rozdziałem.
Następny rozdział, teraz już na pewno za 5 komentarzy.

Następnego dnia, gdy tylko otworzyłam oczy, przywitało mnie jego spojrzenie. Siedział obok mojego łóżka i patrzył na mnie. Mimowolnie odwzajemniłam jego czuły uśmiech.
- Która godzina ? - spytałam przecierając rozespane oczy
- Po 12... - odpowiedział
- Tak późno ? - powiedziałam podnosząc głowę do góry
- Leż nie wstawaj... Jesteś zmęczona, musisz jeszcze odpoczywać. - ochrzanił mnie, gdy próbowałam usiąść
- Czemu nikt mnie nie obudził ?? Z tego co pamiętam z ostatniej wizyty w szpitalu, to zawsze rano było mierzenie temperatury, jakieś badania.... - powiedziałam kładąc głowę z powrotem na poduszkę
- Ty jesteś wyjątkowa - uśmiechnął się - Nikt Cie nie budził, bo musisz odpoczywać.
- Ale ja nie muszę odpoczywać , czuje się świetnie... - powiedziałam poirytowana - Czemu mnie nie obudziłeś ? - dorzuciłam z wielkim wyrzutem
- Tak ładnie spałaś... - uśmiechnął się promieniście - Jeżeli nie chcesz mojego towarzystwa, to po prostu powiedz - powiedział ściskając kąciki ust
- Nie, przecież wiesz że nie o to mi chodziło...
Patrzył na mnie i bawiąc się rękami miał zamiar coś powiedzieć, gdy drzwi otworzyły się i stanęła w nich znana mi pielęgniarka.
- Nasza Śpiąca Królewna się obudziła - posłała w mogą stronę uśmiech i podeszła do łóżka z tacą pełną tabletek - Proszę - podała mi jeden z kieliszków i wręczyła kubek wody - No to ja już Wam dłużej nie przeszkadzam - pożegnała nas kolejnym uśmieszkiem i zamknęła za sobą drzwi.
Czułam się trochę niezręcznie. Popatrzyłam w stronę okna. Słońce świeciło bardzo jasno.
- Wiosna... - powiedział Wojtek spoglądając na mnie. Podszedł do okna i otworzył je. Do środka wleciało świeże powietrze. Zamknęłam oczy. Cieszyłam się ciepłymi promieniami, które ogrzewały mi twarz. I to cudowne powietrze. Chłodne i rześkie. Od razu poczułam różnicę.
- Dziękuję - powiedziałam do chłopaka, który patrzył przez okno.
Odpowiedział mi łagodnym uśmiechem. Odetchnął głęboko i znów zwrócił się w moją stronę z szyderczym uśmieszkiem. Znałam tą minę.
- Co wymyśliłeś ?
Zagryzł wargę i spojrzał na moje łóżko.
- Idziemy...
- Gdzie ? - spytałam z zaciekawieniem
- Ubieraj się i idziemy.
- No, ale gdzie ? - spytałam kolejny raz
- Zobaczysz... - powiedział wybiegając z sali
- Ale jak ?!? - wykrzyknęłam za nim - Mam się sama ubrać... - powiedziałam szeptem sama do siebie.
Próbowałam jakoś dostać się do szafki, ale jak ? Przecież nie mogę chodzić. Nie mogę ruszyć tymi cholernymi nogami. Miałam tak wiele, a tego nie doceniałam. Miałam rodzinę, przyjaciół, mogłam chodzić... A teraz ? Tracę wszystko. Jestem tak słaba, że ledwo podnoszę swoją głowę. Próbowałam kilka razy, ale na nic. I wtedy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę !
Do sali wjechał mój nowy środek transportu, kierowany przez Wojtka. Zdałam sobie sprawę, że będzie mi towarzyszył przez kilka najbliższych lat.
- No to idziemy - powiedział chłopak parkując wózek niedaleko łóżka - Doktorzy powiedzieli, że są zdziwieni tym jak twój organizm szybko się regeneruje... Możemy iść na spacer, ale musisz się ciepło ubrać - popatrzył na mnie siedząca na łóżku - Ale ja jestem głupi ! -powiedział patrząc na moje nogi - Kazałem ci się ubrać, ale ty przecież, nie chodzisz... Zaraz pomogę ci się ubrać - rozejrzał się wokół, podszedł do mojej szafki i zaczął szukać torby z ubraniami.
- Wojtek zaczekaj... Nie musisz tego robić. Nie musisz tutaj ze mną siedzieć. Nie jesteś mi nic winien, zrozum. - poczułam się trochę winna patrząc na chłopaka, który wciąż stara mi się coś wynagrodzić
- Ale ja chcę ! - powiedział zwracając się w moja stronę
- Ale... - próbowałam jeszcze jakoś zaprotestować, ale widząc smutna minę chłopaka i to jak strasznie się stara nie mogłam się dłużej opierać - No dobra... - jego kocie oczy pomogły
Chłopak przyniósł mi torbę z ubraniami.
- Chyba szlafrok, kurtka, ciepłe skarpetki i buty wystarczą - powiedziałam na co chłopak przytaknął.
Dziwne uczucie, gdy sama nie możesz podciągnąć własnych nóg by założyć skarpetki, czy wstać i wcisnąć na nogi swoje buty. Ubranie szlafroka, a nawet samo siadanie stało się dla mnie nie małą trudnością. Wszystkiego musiałam się uczyć na nowo. A więc pierwsza lekcję czas zacząć. Leżałam prawie pół roku bez ruchu. Nie lada wyzwaniem było dla mnie podniesienie szklanki i nie upuszczenie jej. Na szczęście mam Wojtka, który okazał się być wspaniałym pomocnikiem. Pomógł mi się ubrać i przeniósł na wózek. Pojechaliśmy. Czułam się taka szczęśliwa, mimo tego, że tak strasznie słaba. Wjechaliśmy do windy i zjechaliśmy na dół.
- Trzy, cztery !!! - Wystartowaliśmy. Wojtek wybiegł ze mną z windy jak szalony. Udając dźwięk wyścigówki biegł ze mną przez korytarz szpitala. Śmiałam się jak szalona. Dawno tak dobrze się nie bawiłam. On jest szalony. Wszystko ucichło niedaleko drzwi. Chłopak nagle stanął, a jego uśmiechnięta twarz, przybrała poważny wyraz. Założył kaptur, zasunął kurtkę i zaczął powoli iść w stronę wyjścia. Ostrożnie otworzył drzwi i takim samym wzrokiem jak wcześniej przez okno, zmierzył całą okolicę. Odetchnął z ulgą i wrócił po mnie. Wyjechaliśmy za drzwi. Było mi trochę zimno w nogi, ale słońce swoimi ciepłymi promieniami, starało się je ogrzać.
- Gdzie idziemy ? - spytałam wiozącego mnie nie wiadomo gdzie chłopaka
- Zobaczysz - powiedział odkrywając swoje białe ząbki
- Ej nie bądź taki, powiedz... - nie dawałam za wygraną. W końcu byłam strasznie ciekawska.
- Nie powiem, to niespodzi... - przerwał w połowie zdania
- Co jest ? - spytałam i zobaczyłam, że Wojtek odwraca zakapturzoną głowę w drugą stronę. Wyszczerzyłam swoje wielkie oczy. Co mu się dzieje ? I wtedy zobaczyłam zbliżającą się grupkę dziewczyn, które zmierzyły mnie wzrokiem i przeszły dalej. Głowa Wojtka automatycznie wróciła na swoje miejsce.
- To ma być niespodzianka... - dopowiedział teraz, ale jakby bardziej obojętnie.
Nie wiedziałam jak mu to powiedzieć, ale strasznie dziwnie się zachowywał. Czułam narastającą ciekawość i niepokój. Gdzie on mnie wiezie ? Może nie chcę mi nic zrobić ? To nie jest ten sam Wojtek, którego znałam. Owszem minęło kilka lat, ale ludzie chyba aż tak się nie zmieniają. Podobno liczy się pierwsze wrażenie. Świetnie mi się z nim rozmawiało, a teraz ? Trochę to sztuczne. I te kwiaty. Bardzo mi się podobają i w ogóle. Miły gest. Jak je zobaczyłam do oczu garnęły mi się łzy, ktoś jednak o mnie pamiętał. Pierwszy widok na tym świecie. Ale skąd on wziął na to pieniądze ? Z tego co wiem, to jego ciocia nie jest zbyt bogata. A on ? Przecież jest nastolatkiem, chodzi do szkoły. Skąd wziął tyle pieniędzy ? Te bukiety wyglądały na bardzo drogie.
- Jesteśmy - przerwał mi w końcu chłopak, uśmiechając się i parkując wózek obok ławki, która znajdowała się niedaleko stawu. To miejsce wydawało mi się takie piękne, wręcz magiczne. Byliśmy w środku parku, a co za tym idzie dookoła było pełno, kwitnących drzew. Przed nami, niewielki staw i zanurzone w nim gałęzie wierzby. Wokół pełno pięknych krzewów i ozdobnych drzewek. Powierzchnia stawu pokryta liliami i pałkami. Od brzegu biegł mostek, którym można było dostać się na wysepkę na środku stawu. Tam zaś stała piękna, stara fontanna. Wszystko wyglądało tak pięknie. Kwitnące, pachnące drzewa, budząca się przyroda. Wokół czuć było zapach wiosny, a tej pięknej grze wiosennych kolorów, towarzyszył śpiew ptaków. Wokół ani jednej żywej duszy. Tylko ja i Wojtek.
- Ale tu pięknie... - wydukałam w końcu z siebie, a chłopak odpowiedział mi tylko ciepłym uśmiechem i pojechał dalej. Przejechaliśmy przez mostek i zatrzymaliśmy się obok fontanny. Wojtek usiadł na jej zdobionym murku i patrzył wzdychając na wodę. Nie mogłam wytrzymać. Wszystkie myśli kumulowały się w mojej głowie. Bałam się spytać. Coś go gryzie. Jest jakiś dziwny.
- Wojtek muszę cię o coś spytać. - wyrzuciłam w końcu z siebie.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 7

Dziękuję wszystkim, którzy czytają bloga...
Tak na prawdę nie wiem, czy opłaca się w ogóle pisać dalej, dlatego
mam propozycję. Rozdziały będą się ukazywać, jeżeli (od tego rozdziału włącznie)
pod każdym będzie minimum 5 komentarzy. Po prostu nie wiem, czy jest sen 
poświęcać czas na pisanie dalej :))
- Cześć - powiedziałam do uśmiechniętego, od ucha do ucha blondyna
- To ja może zostawię Was samych  - powiedziała babcia zwracając się w moją stronę z uśmiechem
Taaa... Myślałam, że ją zamorduje.
- Babciu !? - powiedziałam zagryzając wargę
Ta nic nie odpowiadając, posłała mi kolejny uśmiech, wstała z krzesła i wyszła z sali, żegnając mnie kolejnym "uśmieszkiem" i zamykając za sobą drzwi. Wojtek stał obok drzwi, przysłonięty kolejnym, pięknym bukietem. Przysunął się do łóżka i nic nie mówiąc, tylko zaciskając wargi, podarował mi kwiaty. Usiadł na krześle. Patrzyłam prosto w jego niebieskie oczy, które robiły się coraz bardziej smutne. Jego tęczówki miały taki sam niebieski kolor,  jak księżyc, który widziałam podczas koncertu. W świetle słońca, szkliły się i wyglądały tak cudownie. Uśmiechał się promiennie, ale w jednej chwili z jego pięknych, dużych oczu, zaczęły sączyć się łzy. Patrzył prosto w moje oczy, ale w końcu spuścił głowę na dół i próbował powstrzymać swój płacz. Pociągnął na nosie i spoglądając w sufit powiedział:
- Myślałem, że to już koniec... - z jego oczu popłynął teraz strumień łez - To moja wina - powiedział wkładając głowę między ręce.
- To nie twoja wina... - starałam się go jakoś uspokoić
- Gdybym jakoś zareagował... To mój obowiązek... - łkając coraz głośnie, mówił niezrozumiałymi dla mnie urywkami zdań
- Przecież to nie twoja wina, gdybym nie miała na uszach słuchawek...
- Nie to przeze mnie - przerwał mi w pół zdania - Przeze mnie nie będziesz mogła już nigdy chodzić
- Słyszysz, to nie Twoja wina ! - powiedziałam chwytając jego głowę w swoje dłonie i spoglądając mu prosto w oczy.
- Gdybym nie rozmawiał wtedy z nimi na przystanku, gdybym opiekował się Tobą, tak jak miałem...
- Ty miałeś się mną opiekować ? - nie pozwoliłam dokończyć mu zdania
- No t... - chłopak otarł łzy i przybrał poważniejszą miną - Najważniejsze, że żyjesz - dodał zmieniając temat
- Wojtek nie kręć... O co ci chodzi ? - spytałam robiąc groźną minę
- Nie nic, tak mi się powiedziało - powiedział szczerząc zęby i przecierając zaczerwienione oczy
- Wojtek o co ci chodziło ? - przybrałam najpoważniejszą minę jaką tylko mogłam
- No bo widzisz Pola... - przerwał i spoglądając na leżącą obok książkę, w końcu wydusił z siebie niepewnie - Ciebie nikt nie znał, a ja ciebie poznałem już dawno. Kto jak kto, ale ja powinienem poznać cię z ludźmi, pokazać szkołę. Zaopiekować się Tobą, bo jesteś nowa. A ja Cię zostawiłem samą. - w końcu odetchnął z ulgą, udając, ze na prawdę wierzy w to co mówi.
Uśmiechnęłam się do niego, ale jednak jego odpowiedź, nie wydawała mi się zbyt prawdziwa. On coś kręci, ale nie wiem co. Nie chciałam jednak drążyć dziury w całym i odpuściłam.
- Chodź tu - powiedziałam przytulając do siebie chłopaka, którego tak na prawdę, prawie w ogóle nie znałam. Czułam jak cały drży.
W końcu jego płacz, przerwała wchodząca do sali pielęgniarka, która przyniosła leki. Nasze spotkanie musiało dobiec końca. Pożegnaliśmy się. Dał mi słodkiego całusa w policzek i podnosząc z oparcia krzesła swoją kurtkę, wyszedł z sali. Obiecał, że przyjdzie następnego dnia.
Mimo, że wciąż udawałam uśmiech i satysfakcję z jego odpowiedzi, myśl o tym co powiedział, nie dawała mi spokoju. Wiem, jestem głupia, doszukuje się jakichś podtekstów, ale jednak drżenie jego głosu, to wszystko. Ta jego mina. Nie dawało mi to spokoju. Nie, on na pewno nie powiedział mi prawdy.

niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 6

Piszcie, czy Wam się podoba.
Komentujcie :)))
Mam nadzieję, że w końcu ktoś coś napiszę...
Dziękuję Candince za każdy komentarz ;*
 Przy okazji wpadnijcie też na jej bloga http://candice-returns.blogspot.com/

Spałam. Przez cały czas, przed oczami miałam obrazy z wypadku. Wszystko co wydarzyło się w ostatnim czasie, zmieściło się w tym jednym, krótkim, tak mi się wydawało, śnie. Myśli przeskakiwały jedne za drugimi. Przeżywałam wszystko od nowa. Widziałam swoich rodziców. Widziałam jak ich zabijał. Rozszarpał moich rodziców. Potem zauważyłam siedzącą w koncie, moją małą płaczącą i przytulającą swojego ukochanego króliczka do siebie, siostrzyczkę. Tak strasznie płakała... Nie nie mogę... Ten widok był tak przerażający, że nie mogę tego określić. Krzyczałam, ale nie mogłam nic zrobić. Ona tak strasznie płakała i tuliła tego małego, niebieskiego, pluszowego misiaczka. Nie mogłam tego wytrzymać! W kółko to samo. Krzyczałam i próbowałam im pomóc. Do oczu cisnęły mi się łzy, które wypływały strumieniami. Wolałam umrzeć, niż wciąż to oglądać. Najgorszy widok, którego nie zapomnę do końca życia. 

W końcu otworzyłam oczy. Widok, który zobaczyłam był tak piękny i upragniony, że nie mogłam powstrzymać płaczu. Mimo tego, że był to szpital. Szary, zapełniony chorymi szpital, to było to dla mnie najpiękniejsze miejsce na świecie. Wreszcie wróciłam z tamtego świata. Skończył się ten sen. Zobaczyłam babcię, która trzyma mnie za rękę i śpi, trzymając głowę na moim brzuchu. Zaczęłam płakać coraz głośniej. Nie chciałam jej obudzić, ale mój szloch stał się tak głośny, że w końcu przerażona podniosła głowę.
- Pola !? - krzyknęła widząc mnie zalaną łzami - Co się stało ?
- Nic babciu, nic... - powiedziałam zaczynając łkać coraz bardziej
- Dziecko, powiedz co się dzieje ? Byłaś w śpiączce prawie pół roku... - na te słowa rozpłakałam się jeszcze bardziej, a babcia zaczęła płakać ze mną. 
Obejmując ją za szyję, przytuliłam do siebie i ucałowałam w czoło
- Kocham Cię babciu, wiesz ? Tak bardzo mocno Cię kocham... 
Płakałyśmy obie jeszcze przez kilka minut, gdy wreszcie nasz płacz przerwała pielęgniarka, a potem konsylium doktorów, wbiegających i przecierających oczy ze zdziwienia. Miałam nie przeżyć, a jednak udało się. 
- Miałaś wiele szczęścia Polu. - powiedział jeden z doktorów, szczerze się do mnie uśmiechając 
- Ale jest jeden problem... - dopowiedział drugi, ale tym razem nikt się nie roześmiał. Wszyscy przybrali ponure miny. Poczułam dreszcz i patrząc na spoglądających na mnie z grobowymi minami doktorów, wydusiłam z siebie.
- Co ?
- Polu, twój stan był naprawdę ciężki. Twoje kości, twój kręgosłup... Prawie każda kość była złamana... Nie miałaś szans na przeżycie, a jednak żyjesz... - kręcił jeden z doktorów, przewracając oczami po całej sali
- Nie będziesz mogła chodzić... - dopowiedział drugi
Moje oczy zrobiły się wielkie jak arbuzy. Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Spróbowałam poruszyć jedną z nóg i nic. Potem drugą. Moje wysiłki schodziły na marne. Zacisnęłam zęby i ze wszystkich sił starałam się unieść swoje nogi w powietrze.
- Polu to nic nie da... - powiedziała, zwracając się w moją stronę ze łzami w oczach babcia - Przepraszam...- znowu rozpłakała się, patrząc mi prosto w oczy.
- To może my zostawimy Was same - powiedział jeden z doktorów, po czym obydwoje wyszli z sali, zamykając za sobą drzwi.
- Nie płacz babciu, słyszysz ? - powiedziałam ocierając ręką łzę z oczu babci - To nie twoja wina, rozumiesz ? - Przytuliłam babcię znowu do siebie - To nie Twoja wina - powiedziałam szeptem
Babcia nie mogła powstrzymać swoich łez. Z reszta ja też. W końcu udało nam się uspokoić. 
- Babciu, poradzimy sobie, wiesz ? Nie z takimi rzeczami sobie radziliśmy, nie prawda ? Przecież żyję - próbowałam udawać uśmiech. Babcia otarła z oczu łzy. Mój wzrok przykuł stolik znajdujący się za plecami babci, a właściwie to co na nim stało. Znajdowało się na nim pełno kwiatów. Jeden bukiet obok drugiego. Kwiaty każdego rodzaju. Były takie piękne.
- Skąd to ? - spytałam wskazując na kwiaty i uśmiechając się. 
Babcia odwróciła się i podała mi jeden z bukietów. Wzięłam je do ręki. Były takie piękne. Nie mogłam powstrzymać się, aby je powąchać. Pachniały równie pięknie, jak wyglądały. W tym zapachu było zawarte wspomnienie wszystkich wakacji na wsi. Ten piękny, wyrazisty zapach. 
- Jakie piękne...
- To od Wojtka - powiedziała uśmiechając się babcia
- Od Wojtka ?
- Tak od Wojtka. Przychodzi tutaj codziennie i przynosi kwiaty. - powiedziała po czym spuściła wzrok na ziemię - Chyba czuje się winny. 
Wtedy przypomniałam sobie coś jak przez mgłę.
- Tak on tu był. Trzymał mnie za rękę i coś mówił... - tyle pamiętałam - Ale zaraz on cos mówił, ale co ? On...
- Dzień Dobry - usłyszałam znajomy głos i obydwie z babcią spojrzałyśmy w stronę drzwi

Rozdział 5

Dziękuję wszystkim, którzy czytają mojego bloga.
To wiele dla mnie znaczy.
Rozdział może być trochę chaotyczny, miałem wenę, napisałem i dodałem. Przepraszam za wszystkie błędy...
Liczę na komentarze.

Miałam przed oczami całe swoje życie. W jednej chwili, która dla mnie trwała niemal wieczność, wróciłam do początku, by zaraz być na końcu swojego życia. Widziałam jak przyjeżdża karetka. Widziałam płaczącą babcię, dziadka, mojego brata i Wojtka. Zbiegowisko obok przystanku. Unosiłam się nad swoim ciałem. Chciałam wrócić, wstać, przytulić swoją rodzinę, powiedzieć, że nic mi nie jest, ale nie mogłam. Chociaż starałam się coś powiedzieć, nikt mnie nie słyszał. Krzyczałam, ale nikt nie reagował. Karetka odjechała. Reanimowali mnie, ale bez skutku. Kierowca samochodu płakał i płakał. Trzymał się za głowę, siedząc na masce swojego czarnego samochodu. Obserwując całą sytuację z góry, dowiedziałam się z jego relacji, że sam nie wie, jak to się stało. Stracił z sobą kontakt, nie mógł nic zrobić, jednak dla policji to żadne wytłumaczenie. Wyśmiali go i zwyzywali od wariatów. Jechał za szybko, potrącił dziewczynę, która może tego nie przeżyć. Nikt nie myślał o nim. Wszyscy współczuli mi. Ja jednak domyślając się prawdy o prawdziwym sprawcy tego zdarzenia, chciałam podbiec do niego i powiedzieć mu, że to nie jego wina.

Dojeżdżając na sygnale do szpitala, dowiedziałam się, że muszę mnie jak najszybciej zoperować, jednak lekarze nie dają mi wielkich szans na przeżycie. Nagle poczuła, znajomy chłód. Wszystko zaczęło się ściemniać. Wyszłam na korytarz. Na końcu stała czarna postać, która uśmiechała się znajomo. Zbliżała się w moją stronę, a ja czułam coraz większy chłód i ciemność, która była już tak gęsta, że nie widziałam czubka własnego nosa. Wtedy zauważyłam światło. Światło, które przebijało ciemność, które wyłaniało się zza mnie. Odwróciłam się. Wokół mnie, nie było już korytarza. Z ostrego, białego, najjaśniejszego jakie w życiu widziałam światła, wyłaniały się trzy sylwetki. Zasłoniłam oczy, bo światło było tak jasne, że nie mogłam patrzeć. I wtedy zaczęłam biec w stronę jasnego światła, a wraz ze mną ciemna postać, która końcem palców, próbowała złapać mnie, za szybujące w powietrzu włosy. A trzy jasne postacie, które stawały się coraz wyraźniejsze, patrzyły spokojnie w moją stronę. Chwyciły się za ręce, a bijący od nich blask uderzył w moją stronę z zawrotną siłą. Teraz widziałam wyraźnie ich twarze. Uśmiechnięte, szczęśliwe i takie piękne. Wszyscy troje w lśniących białych szatach. Mama, tata i moja mała siostrzyczka. Nic nie mówili, tylko patrzyli w moją stronę. Uderzona białym promieniem, poczułam, że zaczynam spadać. Spadałam bardzo szybko, coraz szybciej. Jasne światło bledło gdzieś w oddali, a wokół widać było tylko ciemność. Szum i wrzaski, gra świateł, sceny z mojego życia, tworzyły jakby wir, który ciągnął mnie w dół. Czułam, ze kiedyś to spadanie musi się skończyć. I wtedy stało się. Uderzyłam w dół. Wzięłam głęboki oddech. Z całą siła wpadłam... z powrotem do swojego ciała. Lekarze krzątali się koło mnie jak szaleni. Za wielkim oknem widziałam babcię, która płakała. Do oczu cisnęły mi się łzy. Czułam ogromny ból. Jeden z lekarzy, założył mi na twarz maskę. Kazał mi oddychać. Zrobiłam kilka wdechów i zasnęłam.

Drugi blog

Ostatnio stwierdziłem, że jeden blog mi nie wystarczy, dlatego zacząłem pisać drugie opowiadanie, bo mam pomysł i chęć. Dziękuję za czytanie i każdą wizytę. Każdy czytelnik jest dla mnie bardzo ważny. A tutaj macie link http://biegnac-do-nikad.blogspot.com/.

wtorek, 19 marca 2013

Rozdział 4


Następnego dnia jakoś łatwiej było mi wstać. Wyłączyłam budzik. Leżałam jeszcze przez chwile patrząc w sufit. Podniosłam się powoli i usiadłam. Spojrzałam na rękę. Wczorajsza rozmowa z babcią wiele mi dała do myślenia. Jestem teraz jakby ofiarą przeznaczenia, która jest odpowiedzialna, by dobrze wykorzystać powierzony sobie dar.  Jeżeli moi rodzice, moja siostra, musieli dla niego zginąć, nie mogę się poddawać, muszę walczyć dla nich i za nich... No właśnie, za nich, bo przecież obiecałam sobie, że ich pomszczę.  Obiecałam i słowa dotrzymam. Wstałam więc, pobudzona tą myślą, jak zwykle pierwsze zsuwając prawą nogę z łóżka, by nie wstać lewą. Pobiegłam do łazienki, bo własnie zdałam sobie sprawę, że zostało mi już tylko 15 minut do odjazdu autobusu. Energicznie otworzyłam szafę i założyłam pierwszą rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy. Moją wybranką została jasnoróżowa, krótka sukienka, do której założyłam dżinsową kurtkę i czerwone trampki. Wyglądałam trochę dziwnie, ale co tam, jakoś nie zależy mi teraz na wyglądzie. Wbiegłam jeszcze raz do łazienki, poprawiłam włosy, nałożyłam na szczoteczkę pastę i zaczęłam szybko szorować zęby. Przepłukałam usta, przemyłam jeszcze raz twarz i rzuciłam się w pogoń za poszukiwaniem jakiejś torebki, do której wsadziłabym książki. Wyjęłam swoją ulubioną, brązową torebkę od mamy, tak na szczęście, które zapewne przyda mi się w pierwszy dzień szkoły. Wrzuciłam do niej książki. Ostatni raz podbiegłam do lustra, sprawdziłam nienaganność fryzury, nałożyłam błyszczyk, chwyciłam za torebkę i zbiegłam na dół. Przebiegając przez kuchnie, chwyciłam woreczek z kanapkami, pocałowałam babcię i dziadka w policzek, mówiąc "Pa" i wybiegłam z domu, potykając się o próg. Na szczęście w porę udało mi się złapać równowagę. Usłyszałam dźwięk zamykającej się furtki, dobiegający z domu obok. To Wojtek - pomyślałam i wybiegłam na ulicę, zamykając za sobą furtkę.
- Stój !!! Zaczekaj chwilę ! - krzyknęłam biegnąc w stronę chłopca. Stanął i patrzył na mnie jak zamurowany.
- Cześć. - powiedziałam do chłopca, który patrzył na mnie, nie ruszając się nawet o krok z miejsca !?!
- Cześć - odpowiedział nieśmiało blondyn, poprawiając przy tym okulary. Staliśmy chwile i patrzyliśmy się na siebie, poczułam się trochę niezręcznie, stojąc tak, nic nie mówiąc i starając się powstrzymać zadyszkę, po biegu. Wojtek zrobił się cały czerwony. Popatrzyłam na jego nogi, którymi ze wszystkich sił starł się poruszyć i zdałam sobie sprawę, że zrobiłam coś głupiego. Teraz ja zrobiłam się cała czerwona. Krzyknęłam "stój", a chłopak zatrzymał się od razu i nie mógł się ruszyć. Jaka ja jestem głupia...
- No to chodźmy - powiedziałam, a chłopak  z uśmiechem i jednocześnie zdziwieniem, poruszył nogami. Schylił się i pomasował kolana. Był zdziwiony tym co się stało, jeszcze bardziej niż ja. Babcia dobrze mówił, że to dar, ale i przekleństwo.
- Widziałaś ? - spytał
- Co ? - odpowiedziałam udając, że nie zauważyłam nic dziwnego.
- Nie ważne...
- Idziesz ? - spytałam spoglądając w jego niebieskie oczy, ukryte za okularami.
- Nooo... - odpowiedział jakby trochę speszony.
- Mieszkasz po sąsiedzku ? - zagadałam
- Wygląda na to, że tak. - uśmiechnął się. - a ty jesteś tutaj chyba nowa, mieszkasz u dziadków ?
- No tak, wiesz rodzice wyjechali, wzięli młodszą siostrę ze sobą. Ja też chciałam jechać, ale rodzice uparli się, że mam szkołę i w ogóle. Nie pozwolili mi zostać w domu, tylko przywieźli mnie tu do babci.
- Ale dziadków masz przynajmniej fajnych...- powiedział uśmiechając się delikatnie - Ja chyba nie dał bym rady teraz tak pójść do innej szkoły. Poznać nowych ludzi, nauczycieli, a opuścić starych. Najchętniej, to w ogóle bym nie szedł do tej szkoły i nie spotykał tych wszystkich ludzi. Ale trudno, obowiązek, to obowiązek...  - powiedział, robiąc smutną minę - A co tam u ciebie ? Trochę się zmieniłaś od kiedy cię ostatnio widziałem. Na początku w ogóle nie mogłem cię poznać.
- U mnie nic nowego, jak zwykle. Przeprowadziłam się tak jak już mówiłam, a tak to chyba nic ciekawego. Szczerze, to muszę ci przyznać, że ja w ogóle cię nie pamiętałam. - powiedziałam kierując swój wzrok na ziemię - Znaczy wydawałeś mi się znajomy, ale tak jakoś nie mogłam sobie przypomnieć. Zmieniłeś się nie do poznania, chociaż jest w Tobie to coś, co na zawsze utkwiło mi w pamięci... - powiedziałam i zobaczyłam zaciekawienie i wyskakujący rumieniec na twarzy chłopca - ... te twoje niebieskie oczy. - teraz i ja się zaczerwieniłam - Dopiero jak zobaczyłam cię przez okno, to coś skojarzyłam i babcia mi powiedziała, że to ty. 
- Nie dziwie się tobie, sam bym nie chciał siebie pamiętać. - powiedział, trochę się krzywiąc
- Ejjjjj... - szturchnęłam go lekko w ramię - Nie łap mnie za słowa. Nie o to mi chodziło. Mam krótką pamięć i tyle.
- Tak, tak oczywiście... - odparł marszcząc dolną wargę
- Jak tak, to się obrażę - odpowiedziałam zakładając rękę na rękę i przyśpieszając kroku
- Żartowałem przecież - powiedział śmiejąc się, a ja dalej udawałam obrażoną - Przepraszam, nie obrażaj się - powiedział teraz z błagalną miną
- Nie obraziłam się - odpowiedziałam uśmiechając się widząc jego smutną minę - Przecież wiesz, że nie mogła bym o Tobie zapomnieć. Chętnie wróciłabym do tamtych czasów, gdy bawiliśmy się razem.
- Taa... ja też - powiedział wzdychając.
- Autobus ! - krzyknęłam widząc nadjeżdżający do widocznego na horyzoncie przystanku, Autosan.
Obydwoje ruszyliśmy ile tylko sił w nogach, aby autobus nam nie odjechał. Na szczęście nie byliśmy jedynymi osobami czekającymi na jego odjazd, dlatego koledzy Wojtka poprosili kierowcę, aby chwilę na niego poczekał. Zadyszani wbiegliśmy do autobusu. Miałam cichą nadzieję, że Wojtek usiądzie ze mną. On jednak poszedł do kolegów i zajął ostatnie miejsce na samym tyle autobusu. Zostałam sama. Wszyscy mierzyli mnie swoim wzrokiem, a ja ich ponure miny, starałam się odwdzięczyć uśmiechem. Przemierzyłam pół autobusu i wreszcie znalazłam dwa puste siedzenia. Usiadłam i położyłam obok torebkę. Oparłam się o siedzenie i patrzyłam na przemijające za oknem obrazy. Słyszałam Wojtka rozmawiającego i śmiejącego się z tyłu z kolegami. Było mi strasznie smutną będąc samej.
Autobus wreszcie dojechał na miejsce. Wysiedliśmy i poszliśmy do miejsca w którym przez następne 10 miesięcy miałam spędzać większą część dnia. Za Wojtkiem i jego kolegami udałam się do naszej szatni. Przebrałam się i poszłam do klasy. Zadzwonił dzwonek i wkrótce zaczęła się pierwsza lekcja.
Przez cały dzień nie działo się nic ciekawego. Na lekcjach omawialiśmy kryteria oceniania. Przez kilka lekcji i przerw, które w większości niezauważona, spędziłam sama, zdążyłam zauważyć, że moja klasa jest bardzo zgrana. Wszyscy się ze sobą dobrze dogadują, choć są małe wyjątki. Żartują z nauczycielami, śmieją się. Na przerwach siedzą wszyscy razem i wygłupiają się. Już na pierwszej godzinie z wychowawcą padła propozycja wycieczki klasowej. Moja klasa z Krakowa też była świetna, ale ta tutaj wydawała się wręcz idealna. Nie pasowałam do nich. Chociaż starałam się nie pokazywać swojego smutku po utracie rodziców i robić dobre wrażenie, to będąc sama, wciąż myślałam o nich. Wszystko mi ich przypominało. Nawet sama szkoła. No i jeszcze okłamałam swoich kolegów i nauczycielkę, mówiąc że moi rodzice wyjechali. Teraz będę musiała ciągnąć to dalej, albo powiedzieć prawdę i czekać na ich reakcję na moje kłamstwo. Na dodatek pod koniec ostatniej lekcji strasznie zaczęła boleć mnie głowa. Przez cały dzień prawie nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Zamieniłam, dosłownie, kilka słów.
W końcu nadeszło wybawienie. Strasznie ciągnąca się ostatnia lekcja, wreszcie została przerwana przez dzwonek. Wszyscy pobiegli do szatni. Ubrałam buty i poszłam w stronę wyjścia. Koło naszej szkoły biegła dosyć spokojna droga, przy której stał przystanek. Zamknęłam za sobą drzwi i założyłam słuchawki na uszy. Puściłam swoją ulubioną piosenkę i pogłośniłam muzykę najgłośniej jak się dało. Przez dzisiejszy dzień, towarzyszył mi tylko ten odtwarzacz, dzięki któremu jakoś udało mi się dotrwać do końca. Dochodząc do przystanku na którym stał Wojtek i cała jego paczka, poczułam niemiłosiernie silny ból głowy. Zdawało się, że ból rozsadzi mi zaraz całą czaszkę. Zrzuciłam słuchawki z uszu i zachwiałam się na bok, prawie upadając. Usłyszałam tylko krzyk : Uważaj ! I jak przez mgłę Wojtka biegnącego w moją stronę. Nagle usłyszałam warkot silnika i jeszcze większy ból, który sparaliżował całe moje ciało. Poczułam ogromną siłę, która odrzuciła mnie daleko powodując nieopisany ból. W kilka sekund, które dla mnie trwały wieczność, wzleciałam w górę niesiona siła uderzenia i spadłam na asfalt, kilka metrów dalej. Ból był tak rozległy, że zaraz zemdlałam. Zobaczyłam tylko kałużę krwi i krzyczącego coś przez łzy Wojtka.


poniedziałek, 18 marca 2013

Liebster Awards

Mój blog www.cwp.blog.pl który tutaj po prostu przekopiowałem, został nominowany do Liebster Awards, dlatego kopiuje i tutaj tą nominację. 

Mój blog został nominowany do Liebster Awards przez http://vashappenin-hate-love.blogspot.com/2013/02/liebster-awards-4-i-5.html za co naprawdę bardzo jej Dziękuję... :D
Tak więc odpowiedzi na pytania, które zadała:
1. Nie wstydzisz się swojego idola ?
Nie wstydze się, chociaż czasami niektórzy śmieją się ze mnie, że go lubię.
2. Co cenisz w drugim człowieku ?
W drugim człowieku cenię szczerość,  kierowanie się swoją drogą, a nie wyznaczonymi ścieżkami. Upartość w dążeniu do celu. Nie poniżanie innych. Patrzenie na własne wady i staranie się ich pozbyć. Nie przechwalanie się i wywyższanie ponad innych.
3. Mixer?? Jeżeli tak to dlaczego??:D
Nie...
4. Jesteś szczęśliwa/wy??
Mam wszystko czego potrzebuję  rodzinę, dom,  kolegów, więc powinienem być szczęśliwy.
5.  Co sądzisz o Zerrie??
Zerrie...  Jakoś nigdy mnie to nie interesowało... Ale wiem, ze pewna osoba nie trawi tego związku, więc ja też za nimi nie przepadam, ogólnie nie lubię związków między sławnymi ludźmi, bo zwykle są ze sobą ze względu, by jedna ze stron, mniej popularna, stała się bardziej popularna prze tą popularniejszą osobę z pary.
6. Za co uwielbisz 5 tych naszych wariatów??
Są dla mnie przykładem, abym nie poddawał się mimo tego, że ktoś mnie nie lubi i we mnie nie wierzy. Że są w życiu chwile, które są trudne, ale trzeba z nich wynieść lekcje na dalsze życie. Nie wolno  poddawać się od razu, tylko dążyć uparcie do marzeń. Jeżeli ktoś się z nas śmieje, śmiać się z tego jeszcze głośniej . Nie pokazywać, że się czegoś boimy, czegoś nie pokonamy, nie dać satysfakcji ludzią którzy nas nie lubią.
7. Myślisz o przeszłości??
Trudno, mimo tego, ze czasami bardzo się chce, zapomnieć o przeszłości. Jest częścią naszego życia, ona nas kiedyś kształtowała, dlatego zawsze pozostanie w nas i będziemy mimowolnie do niej wracać.  Gdy jest mi smutno, gdy widzę ludzi, którzy mnie przezywali, wracają smutne wspomnienia, ale są i te dobre, które najczęściej wspominam z rodziną, lub przyjaciółmi.
8. Ulubiona piosenka??
Jest ich dużo i to strasznie, np. Linkin Park - Castle of Glass, WillIam & The Script - Hall of Fame (nie będę bardziej się ropisywał, bo trochę tego jest) ale najbardziej mimo wielu lat od wydania lubię piosenkę Rihanny - California King Bed i Only Girl
9. Ile latek??
16
10. Ulubiony kraj??
Od niedawna Wielka Brytania, ale też USA i Hiszpania
11. Ulubione warzywo??
Lubię pomidory, kapustę, noi oczywiście marchewkę
Moje nominacje
http://vashappenin-hate-love.blogspot.com/
http://fantasy-one-direction.blogspot.com/
http://blogoonedirectionismylife.blogspot.com/
http://candice-returns.blogspot.com/

Pytania :)
1. Ile masz lat i jak masz na imię ?
2.Lubisz fantasy ?
3.Lubisz się uczyć ?
4. Kogo najbardziej chciałabyś/-byś spotkać ?
5. Twoje największe marzenie ?
6. Jakieś plany na przyszłość ? ( kim chcesz zostać ?)
7. Twój ulubiony zespół, za co go lubisz i ich ulubiona piosenka.
8. Co byś najbardziej w sobie zmieniła/-ił
9.Barca czy Real ? (lubisz piłkę nożną, jakiś inny sport ?)
10. Jakimi cechami będziesz się kierowała/- ał w wyborze przyszłego partnera życiowego ? (jakie cechy cenisz)
11. Czym kierujesz się w życiu, co jest twoim natchnieniem ?

Sorry, że nominowałem tylko tyle osób, ale nie czytam za dużo blogów, więc nominowałem tylko te, które znam, albo o których słyszałem.  Zakłopotanie

Dziękuje przy okazji każdemu, kto przeczytał mojego bloga, to dla mnie bardzo ważne i przepraszam, ze dawno nie dodawałem żadnego rozdziału, ale nie miałem czasu, sory. Jeszce raz dzięki, za miłe komentarze !!! :P

Rozdział 3


Jak szybko minęła ta noc. Rano niechętnie podniosłam głowę z poduszki.
-Ostatni dzień wakacji - pomyślałam i uderzyłam twarzą w poduszkę.
- Ałłłł… - musiałam uderzyć akurat w rękę. Głowa mnie już nie boli, ale dłoń strasznie piecze. Aż boję się zobaczyć, co jest pod bandażem.
Niechętnie wstałam z łóżka, poszłam do ubikacji, stanęłam przed lustrem.
- O matko, co to jest w tym lustrze – pomyślałam – wyglądam jak wielka kupa nieszczęść. Włosy jak po uderzeniu pioruna, odbita ręka na policzku, podkrążone oczy... Dobra nie ważne, tym się później zajmę.
Powoli zaczęłam ściągać z ręki opatrunek. Powoli, aby nie zedrzeć strupa, bo będzie bolało jeszcze bardziej. Odwiązałam bandaż i teraz chwila prawdy, delikatnie ściągnęłam gazę. Moje wielkie oczy zrobiły się jeszcze większe.
- Co jest ? Na ręce nie było rany, nie było krwi, nie było strupa, było tylko coś dziwnego, a raczej zaskakującego. Blizna, która raczej przypominała znamię, a nie pamiątkę po wbiciu szkła. Z samego środka dłoni wychodziła, wijąc się w koło, by zakończyć się przy małym palcu, lekko czerwonawa linia. Tworzyła niezakończone spiralnie skręcone koło.
- Skąd się to tu w ogóle wzięło? Co to jest? - pomyślałam
-Puk, puk – usłyszałam pukanie do drzwi
- Kto tam? – spytałam
- To ja, babcia. Wszystko w porządku? Jak ręka?
- Dobrze… - odpowiedziałam załamując głos
- To się cieszę. Przyjdź szybko na śniadanie.
- Ok, zaraz tylko się umyję. - wykrzyknęłam do babci
I co teraz z tym zrobić? Może powiedzieć babci… Wścieknie się gdy się dowie, że ruszałam to pudełko. Co mnie głupią podkusiło. Ale skąd to? Jakim to cudem? Co to w ogóle znaczy? Ciekawe czego się jeszcze mogę spodziewać? Ale teraz nie pora na zastanawianie się nad tym, bo zaraz babcia wróci…
Ogarnęłam się jakoś, zawinęłam z powrotem rękę i zeszłam do kuchni. Babcia przygotowała kasze z mleka i mąki, która nie wyglądała zbyt apetycznie, ale bardzo mi smakowała.
Po południu pojechałyśmy z babcią zrobić zakupy do szkoły. Kupiłyśmy parę rzeczy w sklepie papierniczym i pojechałyśmy do księgarni, aby odebrać zamówione książki. Byłam gotowa, aby zmierzyć się z kolejnym rokiem szkolnym.
Zbliżała się noc. Przez cały dzień udawało mi się jakoś uniknąć pytań o dłoń. Nie wiedziałam co z tym zrobić. Jak tylko babcia się o tym dowie to się wścieknie.
Odwinęłam bandaż. Patrząc na Blizne, szukałam w internecie znaku podobnego do tego. To co znalazłam to same bzdety. Muszę coś z tym zrobić. Weszłam do ubikacji, wyjęłam swoją kosmetyczkę i wyjęłam korektor. Udało mi się zatuszować znamię. Zostawiłam tylko kawałek na środku, żeby nie było, że blizna zniknęła całkiem. W samą porę. Babcia właśnie weszła do mojego pokoju. Zauważyła bandaż leżący na moim łóżku i szybko przyszła za mną do łazienki.
-  Kolacja... Jak tam ta ręka ? - spytała
- Dobrze. – pokazałam jej dłoń.
- Tak szybko się zagoiła ?!?– patrzyła zadziwiona
- No widzisz, szybko się regeneruję… - powiedziałam, po czym usłyszałam dobiegający z dołu głos dziadka.
- Gdzie są moje okulary do czytania? – krzyczał z dołu do babci. Babcia odwróciła się w stronę wyjścia.
- Położyłam je obok moich, tam na półce z książkami. – krzyknęła
- Nie ma ich. – wrzeszczał poirytowany dziadek.
Wtedy spojrzałam na moją rękę. Znamię jakby płonęło niebieskim ogniem. Schowałam rękę za plecy.
- Babciu idź może pokaż dziadkowi gdzie są, wiesz jaki on jest… - powiedziałam robiąc słodką minkę.
- Ale przyjdź zaraz na kolację. – powiedziała stanowczo
- Zaraz, tylko muszę jeszcze coś… załatwić – powiedziałam uśmiechając się.
Poszła sobie. Na szczęście. Wyjęłam rękę. Biło od niej niebieskie światło. Podeszłam do komody chcąc założyć bandaż z powrotem. Wzięłam go do ręki, ale na dłoni było widać już tylko zwykłą Blizne. Nie świeciła. Dziwne. Naprawdę to jest strasznie dziwne. Chyba mam jakieś omamy.
- Chodź na dół– usłyszałam poirytowany głos babci dobiegający z kuchni
- Już idę – krzyknęłam. Zgasiłam światło. Do pokoju przez okno, docierało już tylko światło księżyca. Zamknęłam drzwi.
-O kurde, zapomniałam owinąć ręki -  Otworzyłam drzwi z powrotem  i weszła do środka. Przechodząc przez oświetloną przez księżyc część pokoju, zauważyłam, że na ścianie mignęło niebieskie światło. Światło jakby odbite od księżyca, jednak po stronie pokoju, do którego nigdy to światło nie docierało. Podeszłam do łóżka, wzięłam bandaż i zauważyła, że światła już nie ma. Zastanawiając się nad źródłem dziwnego światła podeszłam do ściany, przejechała po niej ręką, ale nie zauważyłam nic dziwnego. Moja ciekawość nie zna jednak granic, więc cofając się z powrotem parę kroków do tyłu, stanęłam w miejscu, gdzie docierało światło księżyca. Na ścianie znów pojawiło się niebieskie światło. Podeszłam do przodu do tyłu i tak kilka razy. W końcu, jak zwykle niezdarnie potykając sie o krawędź łóżka, upuściłam bandaż. Schylając się po niego, zauważyłam, ze moja ręka naprawdę świeci. Świeci i to światłem do złudzenia przypominającym światło księżyca, choć bardziej niebieskie. Weszłam znów w zacienione miejsce. Ręka nie świeciła.
- Pola !?! – usłyszałam znowu głos babci.
- Już… - założyłam bandaż i zeszłam na dół.
Schodziłam powoli, patrząc, czy przez któreś okno nie wpada światło księżyca. Babcia z dziadkiem już jedli. Spóźniałam się jak zwykle tylko ja. Brata nie było. Pojechał gdzieś, miał nie wrócić na noc. Rękę przez cały czas trzymałam na kolanach.
- Jesteś coś podenerwowana. – powiedziała babcia.
- Nie…
- Przecież widzę.
- A ty byś nie była, gdybyś szła do całkiem nowej szkoły w której nikogo nie znasz? – powiedział dziadek.
- No racja.- westchnęła babcia. – Gotowa jesteś na jutro? Masz na pewno wszystko? Zjedz i połóż się spać.
Na szczęście dziadek załatwił sprawę za mnie, babcia nie musiała słuchać moich głupich i bezsensownych tłumaczeń. Zjadłam i za radą babci poszłam na górę. Położyłam się, ale nie spałam. Patrzyłam na rękę. Jednak nie zdawało mi się. Ale skąd? Jeszcze kilka miesięcy temu nie uwierzyła bym w to co się dzieje. Ale teraz po tym wszystkim, mogę spodziewać się wszystkiego. Nic mnie już nie zaskoczy - chyba. Wtuliłam głowę w poduszkę i zasnęłam.
Następny dzień nadszedł szybciej, niż się tego spodziewałam. Trochę podenerwowana, ubrana w swoją ulubioną, czerwoną sukienkę, poprawiłam swoje loki i wyruszyłam do szkoły. Dochodząc do przystanku, zauważyłam że nikogo tutaj nie znam. Same obce twarze. Wszyscy mierzyli mnie z góry do dołu swoim wzrokiem. Tylko jeden chłopak (choć nie wiem skąd) wydawał mi się znajomy.
Nadjechał autobus. Wszyscy biegnąc, by zająć miejsce jak najdalej w tyle, wciskali się przez drzwi miażdżąc się nawzajem. Mi nie zależało, aby zająć ostatnie miejsce. Weszłam prawie ostatnia. Przemierzałam autobus w poszukiwaniu wolnego miejsca. W końcu mój wzrok utkwił w chłopaku, patrzącym przez okno. Tym samym, którego widziałam na przystanku i który wydał mi się znajomy.
- Przepraszam. Mogę ? – spytałam
- Tak jasne, siadaj. – powiedział przesuwając się trochę bardziej do okna.
Usiadłam. Autobus ruszył i mimo gwaru w autobusie, między nami, zapanowała niezręczna cisza.
Skądś znam tego chłopaka. Chciałam coś powiedzieć, ale jakoś nie mogłam wykrztusić z siebie słowa. Siedziałam jak słup soli, wpatrzona w jeden punkt, starając się nawet oddychać jak najciszej, co w moim przypadku jest naprawdę dziwnym zachowaniem. Chłopak też wydawał się dziwnie speszony. W końcu odrywając wzrok utkwiony gdzieś za oknem, odwrócił głowę w moją stronę:
- Jesteś nowa? - przerwał nieznajomy blondyn.
- No tak… - powiedziałam wreszcie łapiąc porządny oddech
- Wojtek jestem tak w ogóle… - przedstawił się chłopak
- Ja Pola.
- Miło mi. Skąd przyjechałaś ? – spytał uśmiechając się
- Ja, ja mieszkam u babci… znaczy z Krakowa. – odpowiedziałam czerwieniąc się - no a ty?
- Ja jestem stąd. - powiedział szczerząc zęby
- Kiedy się przeprowadziłaś ? - spytał, ale nie zdążyłam odpowiedzieć, bo autobus właśnie stanął. - Może innym razem pogadamy. - odpowiedział poprawiając okulary.
Teraz już nikomu nie śpieszyło się tak jak przy wchodzeniu. Każdy powoli jeden za drugim, nie przepychając się, z wielką niechęcią opuszczał autobus. Szłam za nimi do kremowego budynku w którym mieściła się szkoła. Na holu, gdzie miała odbyć się akademia, panował straszny gwar. Wśród tłumu nieznajomych, czułam nasilające się uczucie samotności. Wszyscy się tu znali. Ja znałam, a tak właściwie zamieniłam z nim kilka słów – chłopaka z autobusu.
Wszyscy śmiali się, opowiadali sobie o wakacjach, przepychali. Cieszyli się pierwszym spotkaniem po chwili odpoczynku, ale byli i tacy, którzy z ponurymi minami stali gdzieś sami. Do tych osób należałam i ja. W końcu na scenę wyszła ciemnowłosa i złowrogo wyglądająca kobieta, ubrana w szarą spódnice i żakiet – typowa nauczycielka. Nic nie mówiła, patrzyła tylko na wszystkich. Gwar powoli cichnął, aż w końcu wszyscy zamilkli. Patrzyli na stojącą na środku sceny kobietę, która posyłała im surowe spojrzenie.
Kobieta okazała się dyrektorką, która zaraz rozpoczęła nowy rok szkolny. Po akademii, pani dyrektor wyszła jeszcze raz na scenę, powiedziała parę słów i wszyscy rozeszliśmy się do klas.
Do klas, no właśnie. Gdzie moja klasa ? Hol powoli opustoszał. Podeszłam do drzwi na których pisało „Sekretariat”. Zapukałam i weszłam do środka.
- Dzień dobry - powiedziałam zamykając za sobą drzwi.
- Dzień dobry… – dała się słyszeć odpowiedź kobiety, spoglądającej zza okularów.
- yyy… Jestem nowa. Chciałam spytać do której klasy mam iść – wydukałam po krótkim zastanowieniu.
- Nazwisko ? – powiedziała kobieta, sięgając po stertę kartek leżących na biurku.
- Pola… Pola Szumielska. – powiedziałam wyciągając głowę, by zobaczyć przeglądaną przez kobietę listę.
- Zaraz… Szumielska, Szumielska… Ooo jest. Klasa IIIA. – powiedziała patrząc na moje nazwisko na liście
- Dziękuję – powiedziałam uśmiechając się.
- Proszę – powiedziała pani sekretarka, odwzajemniając uśmiech
- Do widzenia ! – wykrzyknęłam jeszcze, zamykając drzwi, za którymi stała dyrektorka. Zmierzyła mnie swoim zimnym spojrzeniem i otworzyła drzwi do sekretariatu.
- Dzień dobry… - wyjąkałam prawie szeptem, kierując wzrok za postacią kobiety. Biło od niej zimno. Ten wyraz twarzy i w ogóle. Wcale nie dziwię się, że każdy na sam jej widok cichnie. Nie chciałabym nigdy wylądować u niej na dywaniku.

Podeszłam do klasy. Sala numer 1. Zapukałam i powoli otworzyłam drzwi.
- Dzień dobry. – powiedziałam, próbując udawać uśmiech.
- Dzień dobry ! - usłyszałam odpowiedź nauczycielki, opierającej się o biurko.
Wszyscy patrzyli na mnie, zdziwieni wejściem do klasy nieznanej im osoby.
- Ty pewnie jesteś Pola, tak ? – powiedziała, uśmiechając się nauczycielka
- Tak.
- Usiądź – odparła wyłaniając głowę zza dziennika w którym coś notowała
Podeszłam do ostatniej ławki, jedynej wolnej. Usiadłam.
- Pola Szumielska, tak ? – spytała nauczycielka
- Tak.
Wychowawczyni pogrążyła się dalej w notowaniu czegoś w dzienniku. Wszyscy szeptali coś do siebie. Niektórzy pokazywali na mnie. Czułam się trochę nieswojo. W końcu ich uwagę znowu skoncentrowała nauczycielka:
- Skądś znam to nazwisko. – powiedziała marszcząc brwi - Nie jesteś przypadkiem córką Eli ?
- Tak. – powiedziałam
- Co u mamy ? Przeprowadziliście się tutaj ? – spytała uśmiechając się
- Nie… Znaczy ja tak. Mama, rodzice, oni… - widziałam zainteresowanie na twarzy nauczycielki i kolegów, ale nie mogłam z siebie tego wyrzucić – …wyjechali. – powiedziałam w końcu łapiąc oddech - Tymczasowo mieszkam z babcią.
- Yhmmm. To pozdrów mamę. – powiedziała.
Na chwilę zapanowała cisza. Nauczycielka zapoznała nas potem z planem lekcji, powiedziała o  paru rzeczach i pozwoliła iść do domu. Co chwilę, tajemniczy chłopak z którym siedziałam w autobusie, patrzył na mnie. Udawałam, że go nie widzę, ale sama nie potrafiłam oderwać od niego wzroku.
Wyszliśmy. Autobus z powrotem zawiózł nas na przystanek na którym wsiedliśmy. Poszłam do domu. Chłopak szedł za mną, aż w końcu w okolicach domu dziadków gdzieś zniknął. Zaczęłam się go trochę bać.
Na stole czekał już cudownie pachnący obiad. Babcia krzątała się jeszcze koło garnków, a dziadek poprawiając okulary, zagłębiał się w czytaniu gazety.
- Cześć ! – powiedziałam, zwracając na siebie wzrok dziadków.
- No Cześć. Siadaj. – powiedziała, uśmiechając się babcia.
- Nie, za chwilę, idę się przebrać, ubrudzę się…
- No to idź, tylko szybko, bo wystygnie.
Poszłam na górę, ściągnęłam sukienkę i ubrałam krótkie spodenki i podkoszulek. Miałam już schodzić na dół, gdy przez otwarte okno usłyszałam znajomy głos. Podeszłam do okna i spojrzałam. Na podwórku sąsiadów stał chłopak, który przez cały czas wydawał mi się znajomy. Spojrzał na mnie. Szybko odsunęłam się od okna. Usłyszałam tylko głos kobiety wołającej chłopaka po imieniu – Wojtek! Z powrotem podeszłam do okna i spojrzałam na sąsiednie podwórko.
- Wojtek, Wojtek, kto to jest, zaraz… - pomyślałam
- Pola chodź szybko !!! – usłyszałam głos babci dobiegający z dołu.
- Już idę.
Zeszłam na dół. Umyłam ręce i usiadłam przy stole.
- Wojtek, Wojtek… - mamrotałam cicho pod nosem.
- Co ty tam mamroczesz ? – spytała babcia patrząc na mnie z dziwną miną.
- A nic… - powiedziałam, po czym zamilkłam na chwilę - A tak właściwie, to wasi sąsiedzi mają syna, Wojtka, no nie ?
- No jest Wojtek, ale to nie ich syn, jego rodzice zginęli w jakimś wypadku, gdy matka była z nim w ciąży, to cud, że go odratowali. Był wcześniakiem i lekarze nie dawali mu za dużych szans na przeżycie. I ci rodzice - ohh...  Mieszka z ciotką. Nie pamiętasz, bawiłaś się z nim jak przyjeżdżałaś do nas.
- Aha… Teraz już wiem skąd go znałam. No przecież bawiłam się z nim codziennie!!! – dziadkowie patrzyli na mnie ze zdziwioną miną. Na chwilę zapanowała niezręczna cisza. Ja cała czerwona, starałam się nie odrywać wzroku wyżej talerza i pochłaniałam zupę, łyżka za łyżką.
- Jak tam w szkole w ogóle ?? – spytał w końcu dziadek. Wreszcie mogłam zacząć normalnie oddychać.
- A nic ciekawego, nauczycielka podała plan lekcji, coś mówiła o zachowaniu, o tym jaki ten rok jest ważny, o egzaminie itp.
- Yhmm. A poznałaś już kogoś ?? – spytała babcia
- No właściwie, to nie. Znaczy Wojtka poznałam.
- Aaa… - powiedzieli dziadkowie razem.
- Znaczy, poznałam -  nie poznałam, bo już się kiedyś znaliśmy, a teraz nie wiedziałam kto to jest i dopiero dowiedziałam się jak mi powiedziałaś, że to on, że ja go kiedyś znałam, znaczy że go teraz nie poznałam… - patrzyłam na miny moich dziadków. – No to by było na tyle - powiedziałam jeszcze, czerwieniąc się znowu.
Zjedliśmy resztę obiadu w ciszy. Poszłam na górę. Spakowałam się do szkoły. Wieczór był taki piękny. Nudziło mi się, więc poszłam na spacer. Szłam gdzieś w stronę lasu, spokojną, polną drogą. Z pól zjeżdżały traktory. Czuć było zapach suszonego siana. Od zachodzącego słońca, które grzało mniej niż w dzień, ale jakby jaśniej, wszystko wokół, przybierało złoty kolor. Usiadłam pod lasem i patrzyłam na zachodzące słońce.
Powoli zaczynało robić się coraz ciemniej. Zauważyłam nadchodzące ciemne chmury. Robiło się coraz chłodniej i zaczynał wiać wiatr. Wstałam powoli i niechętnie zaczęłam iść w stronę domu. Powoli niewinny wietrzyk przeistaczał się w coraz potężniejszy wiatr, aby w końcu zakończyć się potężną wichurą. Z złowrogo wyglądających chmur, kropelka po kropelce zaczęły spadać, drobniutkie kropelki deszczu. Już po chwili chmur lunęło jak z cebra. Popatrzyłam w niebo, było przykryte aż po horyzont gęstymi chmurami. Nie było już tak przyjemnie jak wcześniej. Nie świeciło piękne, złote słońce, ale całą przestrzeń wokół przepełniał mrok. Szłam, po omacku. Wiatr wiejąc z zawrotną prędkością,  uderzał w moją twarz strugami deszczu jak kamieniami. W ciemności widziałam tylko wyłaniające się co chwilę sylwetki drzew. Miałam ochotę płakać, strasznie się bałam. Byłam sama na jakimś pustkowiu. Nagle wypełniającą wszystko wokół ciemność wypełniło światło. Niebo zajaśniało. Usłyszałam grzmot i wiązkę piorunów uderzającą z wielką siłą w ziemię. W końcu moje nerwy puściły zaczęłam płakać. Nie wiedziałam co robić. Starałam się jak najszybciej dotrzeć do domu dziadków, ale w mroku zgubiłam drogę. Szum wiatru, grzmot piorunów i bijące pioruny, tworzyły przerażający spektakl. Zaczęłam  biec, gdy nagle piorun uderzył w drzewo wyłaniające się spod mroku tuż przede mną. Zaczęło się palić. Jedna z gałęzi spadła prawie przed moimi nogami. Odskoczyłam do tyłu. Nie mogłam już tego wytrzymać. Popatrzyłam na niebo, do oczy wlewały mi się krople deszczu, a wylewały łzy.
- Dlaczego ja ? – krzyczałam – Dlaczego akurat na mnie cały świat się uwziął ? Co ja takiego zrobiłam ? Czemu mi musi się to przytrafiać ? Dlaczego gdy inni wychodzą na spacer, nagle  nie wiadomo skąd, nie zaczyna padać ? – piorun uderzył gdzieś w lesie, a huk i błysk był tak ogromny, że przez chwilę nie wiedziałam co się dzieję – Przestań !!!! – krzyknęłam w końcu w złości, a mój głos rozniósł się po całej okolicy. Wszystko jakby naglę zamarło. Krople deszczu stanęły jak zamrożone w miejscu, po czym wszystkie równocześnie runęły na ziemie. Wiatr ustawał. Na niebie zamiast czarnych chmur, pojawił się księżyc. Nogi osuwały się pode mną. W końcu przykucnęłam i schowałam głowę między nogi. Płakałam. Nie myślałam o tym jak to się stało. Musiałam po prostu odreagować to wszystko co zobaczyłam, a najskuteczniejszym i jedynym środkiem leczniczym w tej chwili był płacz. Nie potrafiłam go powstrzymać. Czułam spływające z włosów krople deszczu. Byłam cała przemoknięta, a ręka świeciła spowita światłem księżyca. Nie miałam siły o tym wszystkim myśleć.
W końcu podniosłam się z ziemi, otarłam łzy i zaczęłam iść w stronę domu. Dziadkowie na pewno bardzo się martwią. Nie mogę myśleć tylko o obie, bo tylko oni mi zostali. A to co się stało... Było dla mnie tak dziwne i nieogarnięte, że nie mogłam o tym myśleć. Sama myśl o tym wydawała mi się wręcz absurdalna. Próbowała uszczypnąć się w ramię, mając cichą nadzieję, że to tylko zły sen, z którego zaraz się obudzę. Jednak nie był to tylko sen.
W końcu zobaczyłam dom dziadków. Przyspieszyłam tępa. Dochodząc do bramki zaczęłam zastanawiać się co im powiem. W oknie zauważyłam wypatrującą mnie babcie, która przesuwała paciorki różańca. Gdy tylko mnie zobaczyła na jej twarzy pojawił się promienisty uśmiech. Zanim zdążyłam pociągnąć za klamkę, drzwi otworzyły się i babcia nie zastanawiając się, rzuciła się na mnie, energicznie mnie ściskając.
- Nic ci nie jest… Wróciła!!! - krzyknęła do dziadka. I za chwilę i dziadek rzucił mi się na szyję.
Ucieszyłam się z ich widoku jak nigdy. Próbowałam udawać, uśmiech, ale to co się wydarzyło, było tak dziwne, że nie mogłam. Byłam roztrzęsiona. Patrzyli na mnie oczekując, abym coś powiedziała, ale nie miałam siły o tym rozmawiać. W końcu babcia spytała:
- Co się stało ? Gdzie byłaś ? Tak się z dziadkiem o ciebie martwiliśmy - mówiła tak szybko, że zanim zdążyłam otworzyć usta by coś z siebie wydusić, ona zadawał mi kolejne pytanie
- Nie męcz jej już tymi pytaniami - przerwał w końcu dziadek, który jakby czytał mi w myślach -  Poszła na spacer po prostu i złapała ją burza. Popatrz lepiej jaka jest przemoknięta. Idź lepiej przebież się na górę Polu, bo jeszcze się rozchorujesz przed pierwszym dniem nauki.
- No dobra, idź się przebież... - odparła zrezygnowana babcia.
Mimowolnie uśmiechnęłam się czując ulgę. Nic nie mówiąc odwróciłam się w stronę schodów i poszłam na górę, zdziwiona zachowaniem dziadka. Liczyłam na niezły ochrzan i karę,  i zapewne bym ją dostała, gdyby nie interwencja dziadka.
Wzięłam ciepłą kąpiel i wysuszyłam włosy. Położyłam się na łóżku. Patrzyłam na księżyc i na rękę. Myślałam o tym co się stało. Jak to możliwe, że coś takiego mogło w ogóle się stać. Chyba coś jest ze mną nie tak. Co to mogło znaczyć ? Co jeszcze dziwnego stanie się w moim życiu. Ciszę przerwało ciche pukanie do drzwi.
- Śpisz ? – dał się słyszeć głos babci.
- Nie.
- Przyniosłam ci kolację. Co się dzisiaj stało ? – spytała siadając na łóżku.
- Nic… - powiedziałam
- Przecież widzę, że coś cię gryzie kochanie.
- Nie jesteś na mnie zła - spytałam unikając tematu
- Z początku byłam, ale dziadek ma rację. Najważniejsze, że nic ci się nie stało. Strasznie się o ciebie martwiłam. Myślałam, że stracę jeszcze ciebie, a zostałaś mi tylko ty... - powiedziała spuszczając głowę.
Babcia zaczęła płakać. W końcu otarła nos i popatrzyła na mnie.
- Jesteś do niej taka podobna - dodała, po czym z jej oczu popłynęły kolejne łzy.
Chwyciłam ją za ramiona i mocno do siebie przytuliłam.
- Kocham cię babciu - powiedziała, po czym sama zaczęłam płakać - wiesz, jest coś czego ci nie powiedziałam.
Babcia podniosła głowę i otarła łzy.
- Tak ?
- No bo widzisz babciu. Ja myślę, że śmierć rodziców i to wszystko to przeze mnie...
- Nie mów tak - przerwała mi babcia - to nie twoja wina.
- Ale ty nie wiesz wszystkiego ! Ja czułam, że coś się stanie, ale mimo tego pojechałam. Wypadek samolotu, to wszystko... przyśniło mi się kiedyś. Straszne czarne postacie, które widziałam każdej nocy w swoich snach, których się tak bałam... one istnieją. To one zabiły rodziców, Zuzię i moją przyjaciółkę.
- Co ty pleciesz dziecko ?
- Popatrz. Popatrz na moją rękę - wyciągnęłam dłoń spod poduszki.
Ręka znów jaśniała niebieskim blaskiem. Babcia patrzyła z otworzonymi ustami.
- Ale jak ? skąd ? grzebałaś w pudełku w piwnicy - spytała babcia
- To przez przypadek. Sok się rozbił no i wiesz. Pudełko było pod spodem no i je wyciągnęłam, otworzyłam, i teraz mam to na ręce.
- Ale dlaczego ty ? - na twarzy babci rysowało się wyraźne zakłopotanie
-  Co dlaczego ja ? - spytała, ale babcia wciąż milczała - Jeśli wiesz o co w tym wszystkim chodzi, to powiedz mi proszę !
Patrzyłam na nią swoimi błagalnymi oczyma, ale babcia wyglądała na nieugiętą.
- Proszę... - powtórzyłam jeszcze raz patrząc głęboko w jej oczy.
W końcu wyjąkała cichym głosem.
- Miałam ci tego nie mówić, ale skoro już i tak się w to wplątałaś... Nie wiem jak to się stało, ale ty jesteś tą wybranką.
- Jaką wybranką ?
- Tą, która wraz ze swym ukochanym będzie miała za zadanie uratować świat przed największym złem. Siłą niezwykłą i najsilniejszą, siłą miłości.  - odpowiedziała babcia
- Ale że co ? Niby ja ?
- Sama nie wiem jak to się stało... Miałaś być moją następczynią, miałaś strzec księżycowego pyłu, który miał wyznaczyć wybrankę, ale nie być wybranką. Jak to się mogło stać? Nasza rodzina strzeże go od kilku pokoleń. Nie rozumiem...
Patrzyłam na babcię trochę nie rozumiejąc o co jej chodzi. Patrzyłam na mnie i w końcu wykrztusiła z siebie przez  łzy.
- Zawsze wiedziałam, ze jesteś wyjątkowa… To akurat Tobie, nie innej dziewczynie, ale Tobie trafił się ten dar. Miałaś strzec pyłu, ale przeznaczenie  wybrało ciebie jako powierniczkę daru. Musisz jednak wiedzieć, że to wielki dar, ale i klątwa. Będzie cię prześladować przez całe życie. Co tylko sobie zażyczysz, jeżeli będziesz pragnęła tego z całego serca, spełni się.
- To znaczy, że mogę… - babcia przerwała mi w pół słowa
- Niestety nie. Tego jednego nie można. Nie możesz przywrócić nikomu życia… - powiedziała smutniejąc.
Do pokoju wszedł dziadek i babcia przerwała.
- Daj jej już spać. Musi jutro wstać do szkoły.
- Porozmawiamy jutro - powiedziała babcia spłoszona przez dziadka - Teraz idź spać. I pamiętaj, jesteś wyjątkowa. Dobranoc. – Dały się słyszeć jeszcze słowa wypowiadane przez babcie zamykającą drzwi.
Odwróciłam głowę w drugą stronę. Zrzuciłam z siebie duży ciężar wyjawiając babci prawdę. Popatrzyłam jeszcze raz na świecący jasno księżyc, wtuliłam mocno w poduszkę i zasnęłam.