niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 5

Dziękuję wszystkim, którzy czytają mojego bloga.
To wiele dla mnie znaczy.
Rozdział może być trochę chaotyczny, miałem wenę, napisałem i dodałem. Przepraszam za wszystkie błędy...
Liczę na komentarze.

Miałam przed oczami całe swoje życie. W jednej chwili, która dla mnie trwała niemal wieczność, wróciłam do początku, by zaraz być na końcu swojego życia. Widziałam jak przyjeżdża karetka. Widziałam płaczącą babcię, dziadka, mojego brata i Wojtka. Zbiegowisko obok przystanku. Unosiłam się nad swoim ciałem. Chciałam wrócić, wstać, przytulić swoją rodzinę, powiedzieć, że nic mi nie jest, ale nie mogłam. Chociaż starałam się coś powiedzieć, nikt mnie nie słyszał. Krzyczałam, ale nikt nie reagował. Karetka odjechała. Reanimowali mnie, ale bez skutku. Kierowca samochodu płakał i płakał. Trzymał się za głowę, siedząc na masce swojego czarnego samochodu. Obserwując całą sytuację z góry, dowiedziałam się z jego relacji, że sam nie wie, jak to się stało. Stracił z sobą kontakt, nie mógł nic zrobić, jednak dla policji to żadne wytłumaczenie. Wyśmiali go i zwyzywali od wariatów. Jechał za szybko, potrącił dziewczynę, która może tego nie przeżyć. Nikt nie myślał o nim. Wszyscy współczuli mi. Ja jednak domyślając się prawdy o prawdziwym sprawcy tego zdarzenia, chciałam podbiec do niego i powiedzieć mu, że to nie jego wina.

Dojeżdżając na sygnale do szpitala, dowiedziałam się, że muszę mnie jak najszybciej zoperować, jednak lekarze nie dają mi wielkich szans na przeżycie. Nagle poczuła, znajomy chłód. Wszystko zaczęło się ściemniać. Wyszłam na korytarz. Na końcu stała czarna postać, która uśmiechała się znajomo. Zbliżała się w moją stronę, a ja czułam coraz większy chłód i ciemność, która była już tak gęsta, że nie widziałam czubka własnego nosa. Wtedy zauważyłam światło. Światło, które przebijało ciemność, które wyłaniało się zza mnie. Odwróciłam się. Wokół mnie, nie było już korytarza. Z ostrego, białego, najjaśniejszego jakie w życiu widziałam światła, wyłaniały się trzy sylwetki. Zasłoniłam oczy, bo światło było tak jasne, że nie mogłam patrzeć. I wtedy zaczęłam biec w stronę jasnego światła, a wraz ze mną ciemna postać, która końcem palców, próbowała złapać mnie, za szybujące w powietrzu włosy. A trzy jasne postacie, które stawały się coraz wyraźniejsze, patrzyły spokojnie w moją stronę. Chwyciły się za ręce, a bijący od nich blask uderzył w moją stronę z zawrotną siłą. Teraz widziałam wyraźnie ich twarze. Uśmiechnięte, szczęśliwe i takie piękne. Wszyscy troje w lśniących białych szatach. Mama, tata i moja mała siostrzyczka. Nic nie mówili, tylko patrzyli w moją stronę. Uderzona białym promieniem, poczułam, że zaczynam spadać. Spadałam bardzo szybko, coraz szybciej. Jasne światło bledło gdzieś w oddali, a wokół widać było tylko ciemność. Szum i wrzaski, gra świateł, sceny z mojego życia, tworzyły jakby wir, który ciągnął mnie w dół. Czułam, ze kiedyś to spadanie musi się skończyć. I wtedy stało się. Uderzyłam w dół. Wzięłam głęboki oddech. Z całą siła wpadłam... z powrotem do swojego ciała. Lekarze krzątali się koło mnie jak szaleni. Za wielkim oknem widziałam babcię, która płakała. Do oczu cisnęły mi się łzy. Czułam ogromny ból. Jeden z lekarzy, założył mi na twarz maskę. Kazał mi oddychać. Zrobiłam kilka wdechów i zasnęłam.

2 komentarze:

  1. Krótki, ale ile emocji. Po prostu nie wiem co powiedzieć. Pod koniec uśmiechałam się sama do siebie, przypominając sobie prolog mojego opowiadania. Liczę, że kolejny rozdział pojawi się niedługo.
    Życzę weny,
    Buźki,
    Candice ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero znalazłam to opowiadanie i zaczęłam od tego rozdziału:) Bardzo mi się podoba. Potwierdzam, że choć krótki, to pełen emocji. I niezwykle dużo się dzieje jak na dwa akapity :) Majstersztyk :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń