piątek, 3 maja 2013

Rozdział 10

Wreszcie skończyłem następny rozdział... :)
Przepraszam Was, że tak długo, ale miałem mały wypadek i prawa ręka nie jest zbyt sprawna :/
Myślałem, że wreszcie dostanę to upragnione 5 komentarzy, ale niestety nie... :(
Może ten wypadek to znak, żeby dalej nie pisać...

Byłam wściekła. W całym szpitalu panował chaos. Włączył się alarm. Z sąsiednich sal dobiegały krzyki. Czułam się dziwnie lekko, a tą lekkość zawdzięczałam ogarniającej mnie wściekłości. Miałam wrażenie, że mogę wszystko. Ale najgorsze było to, że chociaż bardzo się starałam, nie potrafiłam tego opanować, a nawet powoli zaczynało podobać mi się to uczucie.
Coś nie pozwalało mi usiedzieć spokojnie w miejscu. Każdy kto stanie mi na drodze, pożałuje tego. Pokaże tym cholernym demonom.
Popatrzyłam na leżący po drugiej stronie pokoju wózek. Do głowy instynktownie wpadła mi myśl rodem z filmu fantasy. Skupiłam na nim całą swoją uwagę, podniosłam rękę do góry i jednym ruchem przyciągnęłam wózek do siebie. Podparłam się ramionami i podniosłam tułów do góry. Byłam taka słaba, że nie mogłam usiedzieć. Czułam, że upadam z powrotem na poduszkę. Muszę to dla nich zrobić ! Zacisnęłam zęby, a w mojej głowie znów rozbrzmiewało słowo zemsta. Moje ciało stało się dziwnie lekkie i bez problemu przedostałam się na leżący obok wózek. Nie miałam siły pchać całego swojego ciężaru rękami.
Zza drzwi usłyszałam znajomy głos, a raczej cichy śmiech. Czułam jak wzbiera we mnie nienawiść. Nie myślałam o niczym. Wózek zaczął jechać sam. Jednym, malutkim skinięciem dłoni, po prostu wyrwałam drzwi z futryny i wyburzyłam kawałek ściany wokół nich. Zauważyłam czarną postać, a właściwie tylko skrawek jej szaty. Wyjechałam na korytarz. Demon był już prawie na drugim jego końcu. Nagle stanął. Odwrócił się w moją stronę i patrzył prosto na mnie, robiąc wredną minę. Cała się trzęsłam. Czułam, że za chwilę zniknie, że znów stracę kolejną szansę. Zaczęłam krzyczeć i jechać w jego stronę. Szafki otwierały się. Ze ścian odlatywała farba. Światło migało, a z kontaktów wychodziły wiązki prądu. Wszystko wokół mnie wirowało. Popatrzyłam na demona i ścisnęłam mocno dłoń. I nic. Popatrzył prosto w moje oczy... i ten wyraz jego twarzy... sparaliżowało mnie. Stałam jak zamurowana. Zaczął zbliżać się w moją stronę. Śmiał się ze mnie i to coraz głośniej. Czułam coraz większy strach. Hałas cichł. Byłam tylko ja i on - wlepiający we mnie swoje ogromne ślepia. Śmiech nagle ustał. Jego mina przyprawiła mnie o dreszcz. Poczułam że coś ściska mnie w gardle. Uścisk był coraz mocniejszy. Zaczęłam się dusić. Czułam, że nie mogę nic zrobić. Na każdy możliwy sposób próbowałam uwolnić się ze śmiertelnego ucisku. Nie mogłam już dalej. Z każdą próbą oddechu, czułam że powoli ulatuje ze mnie życie. Zobaczyłam światło. Światło, które powoli zaczęło oświetlać korytarz. Zza ściany wyłoniła się biała postać.
- Zostaw ją ! - dał się słyszeć delikatny, ale wrogo brzmiący, znajomy głos
Demon odwrócił się w jego stronę. Poczułam ulgę. Próbowałam normalnie oddychać, ale dławiłam się każdym oddechem. W końcu złapałam powietrze i spojrzałam przed siebie. Widziałam tylko biel w której rysowała się męska postać. Jednym ruchem dłoni zmiotła czarnego demona i podbiegła do mnie. Nie widziałam twarzy, ale ten głos.... wydawał się taki znajomy.
- Podaj mi rękę Pola ! Szybko ! - skierował do mnie, a ja resztkami sił podniosłam ją do góry.
Mocno chwycił mnie za nią i poczułam, jak cała energia ze mnie upływa. Upływała przez rękę i kumulowała się w "naszym objęciu". Zauważyłam maleńkie jak ziarnko piasku światełko. Było oślepiająco jasne. Nagle światło rozbłysło i rozjaśniło cały korytarz. Z ogromną siłą uderzyło w leżącego obok ściany demona. I to dziwne, towarzyszące temu uczucie. Ciepło, a zarazem zimno, radość, ale i smutek... "Uczucia" które między złączonymi dłońmi, przemieniały się w bijącą ogromnym blaskiem, falę energii. Uderzała ona w demona, który rzucał się we wszystkie strony. Światło było coraz jaśniejsze, aż w końcu rozbłysło tak, że przez jego silny niebieski blask, przez chwilę nic nie widziałam. Demon zaczął wrzeszczeć, aż w końcu ucichł... Usłyszałam znowu ten głupi śmiech. Nagle, przerwał go przerażający huk. Blask powoli ustawał. Na podłodze leżał czarny, szkaradny płaszcz. Jak za powiewem delikatnego wiatru, poruszył się i wyleciała z niego smuga ciemnoszarego dymu. Przeleciała obok nas i wyleciał przez dziurę po oknie. Wzleciała gdzieś w górę i zniknęła mi z oczu.
Niebo zakrywały ciemne, kłębiaste chmury. Zaczął wiać silny, złowrogi wiatr. Zrobiło mi się dziwnie zimno. Zobaczyłam jeszcze jeden rozbłysk i błyskawice. I wszystko jak gdyby nigdy nic, ustało. Wyrwałam się z transu. Znów świeciło słońce. Słychać było krzyki paniki w całym szpitalu.
Poczułam jak opuszcza mnie cała siła. Puściłam jego rękę. Powoli zsuwałam się z wózka. Byłam taka słaba. Uderzyłam o ziemię. Wszystko odmówiło mi posłuszeństwa. Powieki stały się takie ciężkie. Tuż przed moją głową leżał czarny płaszcz. Z wielkim trudem, podsunęłam do niego rękę. Dotknęłam go delikatnie końcem palca. A ten rozsypał się na drobne kawałeczki, które unosząc się w powietrzu, spłonęły. Nie mogłam nic zrobić. Byłam całkowicie bezsilna. Życie znów mnie opuszczało. Nie dałam rady... Zamykając powieki, zobaczyłam niewyraźną twarz chłopca.

sobota, 13 kwietnia 2013

WAŻNE !!!


Nie wiem czy jest sens ciągnąć to opowiadanie dalej... Nikt prawie nie czyta, co widać po dodawanych komentarzach. Dziękuję Candice, Uli, Ani i Edce za komentarze, oraz każdemu kto czyta. Proszę Was, nie bójcie się pokazać i oceńcie to co piszę, bo nie wiem, czy w ogóle jest sens tracić czas na pisanie. Kiedy ukaże się następny rozdział, zależy tylko od Was. Jeżeli pod każdym rozdziałem, będzie minimum 5 komentarzy, postaram się jak najszybciej dodać następny. Dzięki za przeczytanie. 
Siemka :)

piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział 9

Dziękuję, że czytacie i komentujecie...
Nie ukrywam, na pewno większą motywacją dla mnie byłaby większa ilość komentarzy, no ale cóż...
Dziękuję Wam za te. :))

- Tak ? - chłopak spojrzał na mnie z zaciekawieniem
- Wojtek, nie chcę owijać w bawełnę. Co się z Tobą dzieje ?? Jakoś dziwnie się zachowujesz. - na twarzy chłopca pojawiła się mina przerażenia - Wojtek powiedz co się dzieję ? Wiesz, że komu jak komu ale mnie możesz zaufać.
- Ale to nie jest takie proste... - chłopak pochmurniał jeszcze bardziej - A może zbyt proste, a jednak trudne żeby powiedzieć tak po prostu.
- Po prostu powiedz. Lepsza gorsza prawda, niż kłamstwo - milczał patrząc na mnie.
- Ale i tak w to nie uwierzysz... - chłopak spuścił głowę na dół
- Nie uwierzę ? To ty jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz. Tych kilka miesięcy nie było ani trochę normalnych. Gadaj Wojtek. - powiedziałam stanowczym tonem. Chłopak podniósł głowę do góry, popatrzył w dal i próbował coś z siebie wydusić.
- No bo widzisz przez to kilka miesięcy trochę się zmieniło. - zwrócił głowę w moją stronę i patrzył mi prosto w oczy -  Przez to kilka miesięcy przez które leżałaś w śpiączce, zmieniło się całe moje życie. - uśmiechnął się i z powrotem spojrzał w dal - Wiesz z kim się przyjaźnisz ?
- Nie mam pojęcia. Mów ! -  byłam strasznie ciekawa jego odpowiedzi
- Ze zwycięzcą xFactor'a... - wykrztusił w końcu z siebie i zauważyłam wielką ulgę na jego twarzy.
- Co ? - moja mina była bezcenna. Oczy chyba wyszły mi z orbit. Spodziewałam się wszystkiego, ale tego ? Skąd ?
- No tak. - chłopak popatrzył na mnie, po czym znów spuścił głowę na dół - Po wypadku... - ciągnął dalej - Nie mogłem się z tym pogodzić. Myślałem, że tego nie przeżyjesz. Nigdy w życiu tak źle się nie czułem. Płakałem po nocach. Co noc śnił mi się jeden i ten sam sen. Sen w którym umierałaś. Widziałem samochód który wjeżdża w ciebie z taką prędkością... Wciąż mam ten obraz przed oczami. Nie miałaś żadnych szans na przeżycie. - jego oczy znów zaszły łzami - Twoją płaczącą babcię. Wszędzie wokół była krew.- smutniał coraz bardziej - I to jak na mnie popatrzyłaś. Twoje ostatnie spojrzenie i to ulatniające się z ciebie życie. - pociągnął na nosie i spojrzał na mnie - Nigdy tego nikomu nie mówiłem, ale zawsze chciałem śpiewać. Bałem się. Ale tego dnia coś we mnie pękło. Ta cienka nitka strachu, która powstrzymywała mnie przed pokazaniem się światu, po prostu pękła. Dostałem wiadomość ze szpitala, że jednak przeżyjesz. Ta wiadomość... Zacząłem płakać ze szczęścia. Miałaś małe szanse. A jednak byłaś silna. Udało ci się. Dotarło do mnie, że płacz nic nie da. Podszedłem do szafy i wyjąłem starą gitarę mamy. Tylko tyle mi po niej pozostało. Przetarłem łzy i usiadłem za biurkiem. Myślałem o Tobie. O całym swoim życiu. Przelałem to wszystko na papier. Słowa wychodziły same z siebie. Muzyka. Nie jestem jakimś wirtuozem, ale wtedy każde pociągnięcie struny... Wszystko zgrywało się w jedną całość. Nie wiem jak, ale udało się. Napisałem swoją pierwszą piosenkę. - popatrzył mi prosto w oczy - Piosenkę o Tobie. - patrzył przez chwilę jak zaczarowany, nic nie mówiąc - Dowiedziałem się o castingu. Nie liczyłem na to, że przejdę dalej. Chciałem po prostu wykrzyczeć światu to co myślę. Powiedzieć im jak się teraz czuję. Strasznie się bałem. Wyszedłem na scenę i zacząłem grać. Zamknąłem oczy. Nie chciałem patrzeć na tych wszystkich ludzi. W końcu popatrzyłem przed siebie i zauważyłem jak jurorzy się przytulają. To samo na widowni. Spojrzałem na swoją gitarę. To co śpiewałem, to całe moje życie. Tyle emocji uderzało we mnie ze wszystkich stron. Nie mogłem się powstrzymać. Ostatnie słowa i zacząłem płakać. Widownia zaczęła klaskać. Połowa osób płakała. Jedna z jurorek podbiegła do mnie i przytuliła mocno. Tak wiem. Wstyd. Rozpłakać się przed wszystkimi, ale po prostu nie mogłem. - Wojtek znów zaczął płakać a z nim i ja - A później. Później wszystko jakoś się potoczyło. Nie wiem jak, ale doszedłem do finału. Spełniło się moje największe marzenie. Wreszcie mogłem pokazać co tak na prawdę czuję. Mogłem kupić ci kwiaty. Choć trochę się odwdzięczyć. - mówił przez łzy - Wiem, nie jestem dobrym kumplem, bo zostawiłem cię wtedy samą. Wtedy gdy mnie potrzebowałaś, nie było mnie. Gdybym tam wtedy z tobą stał, teraz byś chodziła.
- Chodź tutaj głuptasie. - przytuliłam go mocno do siebie - Nie płacz... - pocałowałam go w policzek.

Dziwne mój kolega jest gwiazdą. Minęło kilka miesięcy, a świat aż tak się zmienił. Nigdy nawet przez myśl by mi nie przeszło, że stało się coś takiego. Na prawdę spodziewałam się wielu rzeczy. Ucieszyłam się, że to nie jedna z nich. Jednak jedno pytanie wciąż nie dawało mi spokoju. O co chodziło mu kiedyś z tą opieką ? No wiem, czuł się winny wypadku i w ogóle, ale coś czuje, że to nie o to chodzi. Wiecie taka moja kobieca intuicja.
- Pola jest jeszcze jedna rzecz. - chłopak podniósł się z mojego ramienia
- No mów panie gwiazdorze. - uśmiechnęłam się do niego
- Przestań, nie jestem żadną gwiazdą. Jedna wygrana nie czyni mnie kimś lepszym. - popatrzył na mnie ocierając łzy - Jest taki jeden mały problem. - powiedział znowu smutniejąc -Nie chcę cię zostawiać, ale muszę wyjechać.
- Gdzie ?
- Do Londynu. - powiedział spokojnie - Podpisałem kontrakt. Moją piosenkę przetłumaczono na angielski i okazuje się, że za granicą też się spodobała. W Polsce nie otrzymałem żadnego kontraktu. To moja jedyna szansa. - spojrzał na mnie - I tutaj chciałem cię o coś spytać. - po krótkim zastanowieniu wydukał - Pola pojedziesz ze mną ? - opuścił w dół swoje niebieskie oczy - Wiem głupie, nie powinienem cię o to prosić. Ale chcę tam mieć kogoś ze sobą.
- Wiesz Wojtek, to bardzo miło z Twojej strony, ale... - przerwałam - ... ja nie mogę. - na twarzy chłopca pojawił się smutek - Przecież widzisz. Jeżdżę na wózku, nie mogę chodzić. Będę ci tam kulą u nogi.
- Pola, to nie ważne. W Londynie pójdziemy do jakiegoś dobrego specjalisty. Kilka miesięcy rehabilitacji i będziesz jak nowo narodzona. No proszę cię zgódź się. - zrobił te swoje kocie oczy
- Nie wiem Wojtek. To wszystko to dla mnie trochę za szybko. Nie mogę chodzić. Dopiero co dowiedziałam się, że mam sławnego kolegę. I teraz jeszcze ta propozycja. Na prawdę nie wiem... - zrobiłam smutną minę
- Proszę cię... - próbował dalej mnie przekonać - Zrobię wszystko, tylko proszę cię pojedź tam ze mną, choć na kilka dni. Proszę...
- Hmmm... - zamyśliłam się na chwilę - Nie mogę ci teraz tak po prostu odpowiedzieć. To bardzo ważna decyzja. Muszę to wszystko dopiero po woli przemyśleć.
- Myśl ile chcesz, tylko proszę... Zgódź się
Jego błagalną minę odwzajemniłam uśmiechem. Nie chciałam dłużej ciągnąc tego tematu. Popatrzyłam na niego i zaśmiałam się.
- To po to ci był ten kaptur. I to twoje zachowanie przy drzwiach - chłopak zaczerwienił się jak burak - No dobra chodźmy już stąd, bo jeszcze nas ktoś zauważy razem... - zaśmiałam się widząc gromadkę dzieci idącą przez park
- Hahaha... bardzo śmieszne... - powiedział Wojtek po czym poprawił kaptur i wstał.
Rozmawiając wróciliśmy do szpitala. Zawiózł mnie do pokoju, gdzie czekał na mnie podwieczorek. Na pożegnanie pocałował mnie w policzek i wyszedł.

Heh, dostałam całusa od gwiazdy. To życie jest strasznie pokręcone. Choć jemu wreszcie coś zaczyna się w nim układać. Bałam się, że to coś innego, ale na szczęście... Przez chwilę nie myślałam o sobie i o swoim porąbanym życiu. Mogłam oderwać się od swojej "niezwykłej" codzienności i zająć się przyziemnymi sprawami Wojtka. Czemu akurat ja stoję wszystkim na drodze ? Przynoszę tylko śmierć, nieszczęścia i smutek. Chyba właśnie po to zostałam stworzona. By zadawać ludziom ból. Cieszę się, że jemu coś się udało. Jest jednak jeden plus, dzięki mojemu wypadkowi, spełniły się jego marzenia. I te piękne bukiety... Wiem, myślę o takich pierdołach i użalam się nad sobą. Uff.. I po co on mnie chcę wziąć do tego Londynu ? Inwalidka, która na dodatek przynosi nieszczęścia. To na pewno nie za dobre oparcie dla wschodzącej gwiazdy. A do tego Londyn. Gdy słyszę to słowo, widzę Kaśkę. Widzę jej minę w samolocie. Słyszę naszą rozmowę. I te postacie. One są wszędzie. Gdzie jestem ja, tam są i one. Co ode mnie chcą ? Cholerna klątwa. One nigdy nie dadzą mi spokoju ! Ciekawe kogo teraz zabiją ? I te wszystkie wizje. Skąd to się u mnie bierze ? Przeznaczenie... Przecież nigdy w nie nie wierzyłam. Para kochanków. A w kim ja się niby mam zakochać ? Kto będzie chciał dziewczynę na wózku inwalidzkim ? To wszystko ich wina. To wina tych czarnych postaci. Poczułam wszechogarniającą mnie złość. W pokoju przygasło światło. Zniszczę je... Niech tylko zbliżą się do kogoś, kogo kocham. Przypomniałam sobie swoją rodzinę, Kaśkę, wyobraziłam to wszystko co przeżywali moi schorowani dziadkowie, brat, czy Wojtek. Namieszali w moim życiu i za to zapłacą. Chcieli wojny, będą ją mieli ! Poczułam przepływającą przez moje ciało energię. Złość którą czułam, dawała mi jej jeszcze więcej. Ścisnęłam dłoń i stało się coś dziwnego. Energia jakby kumulując się wewnątrz mnie, wyprysnęła jak impuls. W całym szpitalu zgasły światła, a wazony z kwiatami pękły w drobny mak. Odłamki szyb, które rozprysnęły się w całym szpitalu, zrobiły ogromny huk. W głowie słyszałam odbijające się echem jedno słowo :  ZEMSTA !

czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 8

Siemka. 
Dzięki za czytanie i komentowanie ;)
Każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Wczoraj po przeczytaniu komentarza Edki poczułem się no tak... Dziękuję ;* Candice dziękuję za każdy Twój piękny komentarz pod każdym rozdziałem.
Następny rozdział, teraz już na pewno za 5 komentarzy.

Następnego dnia, gdy tylko otworzyłam oczy, przywitało mnie jego spojrzenie. Siedział obok mojego łóżka i patrzył na mnie. Mimowolnie odwzajemniłam jego czuły uśmiech.
- Która godzina ? - spytałam przecierając rozespane oczy
- Po 12... - odpowiedział
- Tak późno ? - powiedziałam podnosząc głowę do góry
- Leż nie wstawaj... Jesteś zmęczona, musisz jeszcze odpoczywać. - ochrzanił mnie, gdy próbowałam usiąść
- Czemu nikt mnie nie obudził ?? Z tego co pamiętam z ostatniej wizyty w szpitalu, to zawsze rano było mierzenie temperatury, jakieś badania.... - powiedziałam kładąc głowę z powrotem na poduszkę
- Ty jesteś wyjątkowa - uśmiechnął się - Nikt Cie nie budził, bo musisz odpoczywać.
- Ale ja nie muszę odpoczywać , czuje się świetnie... - powiedziałam poirytowana - Czemu mnie nie obudziłeś ? - dorzuciłam z wielkim wyrzutem
- Tak ładnie spałaś... - uśmiechnął się promieniście - Jeżeli nie chcesz mojego towarzystwa, to po prostu powiedz - powiedział ściskając kąciki ust
- Nie, przecież wiesz że nie o to mi chodziło...
Patrzył na mnie i bawiąc się rękami miał zamiar coś powiedzieć, gdy drzwi otworzyły się i stanęła w nich znana mi pielęgniarka.
- Nasza Śpiąca Królewna się obudziła - posłała w mogą stronę uśmiech i podeszła do łóżka z tacą pełną tabletek - Proszę - podała mi jeden z kieliszków i wręczyła kubek wody - No to ja już Wam dłużej nie przeszkadzam - pożegnała nas kolejnym uśmieszkiem i zamknęła za sobą drzwi.
Czułam się trochę niezręcznie. Popatrzyłam w stronę okna. Słońce świeciło bardzo jasno.
- Wiosna... - powiedział Wojtek spoglądając na mnie. Podszedł do okna i otworzył je. Do środka wleciało świeże powietrze. Zamknęłam oczy. Cieszyłam się ciepłymi promieniami, które ogrzewały mi twarz. I to cudowne powietrze. Chłodne i rześkie. Od razu poczułam różnicę.
- Dziękuję - powiedziałam do chłopaka, który patrzył przez okno.
Odpowiedział mi łagodnym uśmiechem. Odetchnął głęboko i znów zwrócił się w moją stronę z szyderczym uśmieszkiem. Znałam tą minę.
- Co wymyśliłeś ?
Zagryzł wargę i spojrzał na moje łóżko.
- Idziemy...
- Gdzie ? - spytałam z zaciekawieniem
- Ubieraj się i idziemy.
- No, ale gdzie ? - spytałam kolejny raz
- Zobaczysz... - powiedział wybiegając z sali
- Ale jak ?!? - wykrzyknęłam za nim - Mam się sama ubrać... - powiedziałam szeptem sama do siebie.
Próbowałam jakoś dostać się do szafki, ale jak ? Przecież nie mogę chodzić. Nie mogę ruszyć tymi cholernymi nogami. Miałam tak wiele, a tego nie doceniałam. Miałam rodzinę, przyjaciół, mogłam chodzić... A teraz ? Tracę wszystko. Jestem tak słaba, że ledwo podnoszę swoją głowę. Próbowałam kilka razy, ale na nic. I wtedy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę !
Do sali wjechał mój nowy środek transportu, kierowany przez Wojtka. Zdałam sobie sprawę, że będzie mi towarzyszył przez kilka najbliższych lat.
- No to idziemy - powiedział chłopak parkując wózek niedaleko łóżka - Doktorzy powiedzieli, że są zdziwieni tym jak twój organizm szybko się regeneruje... Możemy iść na spacer, ale musisz się ciepło ubrać - popatrzył na mnie siedząca na łóżku - Ale ja jestem głupi ! -powiedział patrząc na moje nogi - Kazałem ci się ubrać, ale ty przecież, nie chodzisz... Zaraz pomogę ci się ubrać - rozejrzał się wokół, podszedł do mojej szafki i zaczął szukać torby z ubraniami.
- Wojtek zaczekaj... Nie musisz tego robić. Nie musisz tutaj ze mną siedzieć. Nie jesteś mi nic winien, zrozum. - poczułam się trochę winna patrząc na chłopaka, który wciąż stara mi się coś wynagrodzić
- Ale ja chcę ! - powiedział zwracając się w moja stronę
- Ale... - próbowałam jeszcze jakoś zaprotestować, ale widząc smutna minę chłopaka i to jak strasznie się stara nie mogłam się dłużej opierać - No dobra... - jego kocie oczy pomogły
Chłopak przyniósł mi torbę z ubraniami.
- Chyba szlafrok, kurtka, ciepłe skarpetki i buty wystarczą - powiedziałam na co chłopak przytaknął.
Dziwne uczucie, gdy sama nie możesz podciągnąć własnych nóg by założyć skarpetki, czy wstać i wcisnąć na nogi swoje buty. Ubranie szlafroka, a nawet samo siadanie stało się dla mnie nie małą trudnością. Wszystkiego musiałam się uczyć na nowo. A więc pierwsza lekcję czas zacząć. Leżałam prawie pół roku bez ruchu. Nie lada wyzwaniem było dla mnie podniesienie szklanki i nie upuszczenie jej. Na szczęście mam Wojtka, który okazał się być wspaniałym pomocnikiem. Pomógł mi się ubrać i przeniósł na wózek. Pojechaliśmy. Czułam się taka szczęśliwa, mimo tego, że tak strasznie słaba. Wjechaliśmy do windy i zjechaliśmy na dół.
- Trzy, cztery !!! - Wystartowaliśmy. Wojtek wybiegł ze mną z windy jak szalony. Udając dźwięk wyścigówki biegł ze mną przez korytarz szpitala. Śmiałam się jak szalona. Dawno tak dobrze się nie bawiłam. On jest szalony. Wszystko ucichło niedaleko drzwi. Chłopak nagle stanął, a jego uśmiechnięta twarz, przybrała poważny wyraz. Założył kaptur, zasunął kurtkę i zaczął powoli iść w stronę wyjścia. Ostrożnie otworzył drzwi i takim samym wzrokiem jak wcześniej przez okno, zmierzył całą okolicę. Odetchnął z ulgą i wrócił po mnie. Wyjechaliśmy za drzwi. Było mi trochę zimno w nogi, ale słońce swoimi ciepłymi promieniami, starało się je ogrzać.
- Gdzie idziemy ? - spytałam wiozącego mnie nie wiadomo gdzie chłopaka
- Zobaczysz - powiedział odkrywając swoje białe ząbki
- Ej nie bądź taki, powiedz... - nie dawałam za wygraną. W końcu byłam strasznie ciekawska.
- Nie powiem, to niespodzi... - przerwał w połowie zdania
- Co jest ? - spytałam i zobaczyłam, że Wojtek odwraca zakapturzoną głowę w drugą stronę. Wyszczerzyłam swoje wielkie oczy. Co mu się dzieje ? I wtedy zobaczyłam zbliżającą się grupkę dziewczyn, które zmierzyły mnie wzrokiem i przeszły dalej. Głowa Wojtka automatycznie wróciła na swoje miejsce.
- To ma być niespodzianka... - dopowiedział teraz, ale jakby bardziej obojętnie.
Nie wiedziałam jak mu to powiedzieć, ale strasznie dziwnie się zachowywał. Czułam narastającą ciekawość i niepokój. Gdzie on mnie wiezie ? Może nie chcę mi nic zrobić ? To nie jest ten sam Wojtek, którego znałam. Owszem minęło kilka lat, ale ludzie chyba aż tak się nie zmieniają. Podobno liczy się pierwsze wrażenie. Świetnie mi się z nim rozmawiało, a teraz ? Trochę to sztuczne. I te kwiaty. Bardzo mi się podobają i w ogóle. Miły gest. Jak je zobaczyłam do oczu garnęły mi się łzy, ktoś jednak o mnie pamiętał. Pierwszy widok na tym świecie. Ale skąd on wziął na to pieniądze ? Z tego co wiem, to jego ciocia nie jest zbyt bogata. A on ? Przecież jest nastolatkiem, chodzi do szkoły. Skąd wziął tyle pieniędzy ? Te bukiety wyglądały na bardzo drogie.
- Jesteśmy - przerwał mi w końcu chłopak, uśmiechając się i parkując wózek obok ławki, która znajdowała się niedaleko stawu. To miejsce wydawało mi się takie piękne, wręcz magiczne. Byliśmy w środku parku, a co za tym idzie dookoła było pełno, kwitnących drzew. Przed nami, niewielki staw i zanurzone w nim gałęzie wierzby. Wokół pełno pięknych krzewów i ozdobnych drzewek. Powierzchnia stawu pokryta liliami i pałkami. Od brzegu biegł mostek, którym można było dostać się na wysepkę na środku stawu. Tam zaś stała piękna, stara fontanna. Wszystko wyglądało tak pięknie. Kwitnące, pachnące drzewa, budząca się przyroda. Wokół czuć było zapach wiosny, a tej pięknej grze wiosennych kolorów, towarzyszył śpiew ptaków. Wokół ani jednej żywej duszy. Tylko ja i Wojtek.
- Ale tu pięknie... - wydukałam w końcu z siebie, a chłopak odpowiedział mi tylko ciepłym uśmiechem i pojechał dalej. Przejechaliśmy przez mostek i zatrzymaliśmy się obok fontanny. Wojtek usiadł na jej zdobionym murku i patrzył wzdychając na wodę. Nie mogłam wytrzymać. Wszystkie myśli kumulowały się w mojej głowie. Bałam się spytać. Coś go gryzie. Jest jakiś dziwny.
- Wojtek muszę cię o coś spytać. - wyrzuciłam w końcu z siebie.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 7

Dziękuję wszystkim, którzy czytają bloga...
Tak na prawdę nie wiem, czy opłaca się w ogóle pisać dalej, dlatego
mam propozycję. Rozdziały będą się ukazywać, jeżeli (od tego rozdziału włącznie)
pod każdym będzie minimum 5 komentarzy. Po prostu nie wiem, czy jest sen 
poświęcać czas na pisanie dalej :))
- Cześć - powiedziałam do uśmiechniętego, od ucha do ucha blondyna
- To ja może zostawię Was samych  - powiedziała babcia zwracając się w moją stronę z uśmiechem
Taaa... Myślałam, że ją zamorduje.
- Babciu !? - powiedziałam zagryzając wargę
Ta nic nie odpowiadając, posłała mi kolejny uśmiech, wstała z krzesła i wyszła z sali, żegnając mnie kolejnym "uśmieszkiem" i zamykając za sobą drzwi. Wojtek stał obok drzwi, przysłonięty kolejnym, pięknym bukietem. Przysunął się do łóżka i nic nie mówiąc, tylko zaciskając wargi, podarował mi kwiaty. Usiadł na krześle. Patrzyłam prosto w jego niebieskie oczy, które robiły się coraz bardziej smutne. Jego tęczówki miały taki sam niebieski kolor,  jak księżyc, który widziałam podczas koncertu. W świetle słońca, szkliły się i wyglądały tak cudownie. Uśmiechał się promiennie, ale w jednej chwili z jego pięknych, dużych oczu, zaczęły sączyć się łzy. Patrzył prosto w moje oczy, ale w końcu spuścił głowę na dół i próbował powstrzymać swój płacz. Pociągnął na nosie i spoglądając w sufit powiedział:
- Myślałem, że to już koniec... - z jego oczu popłynął teraz strumień łez - To moja wina - powiedział wkładając głowę między ręce.
- To nie twoja wina... - starałam się go jakoś uspokoić
- Gdybym jakoś zareagował... To mój obowiązek... - łkając coraz głośnie, mówił niezrozumiałymi dla mnie urywkami zdań
- Przecież to nie twoja wina, gdybym nie miała na uszach słuchawek...
- Nie to przeze mnie - przerwał mi w pół zdania - Przeze mnie nie będziesz mogła już nigdy chodzić
- Słyszysz, to nie Twoja wina ! - powiedziałam chwytając jego głowę w swoje dłonie i spoglądając mu prosto w oczy.
- Gdybym nie rozmawiał wtedy z nimi na przystanku, gdybym opiekował się Tobą, tak jak miałem...
- Ty miałeś się mną opiekować ? - nie pozwoliłam dokończyć mu zdania
- No t... - chłopak otarł łzy i przybrał poważniejszą miną - Najważniejsze, że żyjesz - dodał zmieniając temat
- Wojtek nie kręć... O co ci chodzi ? - spytałam robiąc groźną minę
- Nie nic, tak mi się powiedziało - powiedział szczerząc zęby i przecierając zaczerwienione oczy
- Wojtek o co ci chodziło ? - przybrałam najpoważniejszą minę jaką tylko mogłam
- No bo widzisz Pola... - przerwał i spoglądając na leżącą obok książkę, w końcu wydusił z siebie niepewnie - Ciebie nikt nie znał, a ja ciebie poznałem już dawno. Kto jak kto, ale ja powinienem poznać cię z ludźmi, pokazać szkołę. Zaopiekować się Tobą, bo jesteś nowa. A ja Cię zostawiłem samą. - w końcu odetchnął z ulgą, udając, ze na prawdę wierzy w to co mówi.
Uśmiechnęłam się do niego, ale jednak jego odpowiedź, nie wydawała mi się zbyt prawdziwa. On coś kręci, ale nie wiem co. Nie chciałam jednak drążyć dziury w całym i odpuściłam.
- Chodź tu - powiedziałam przytulając do siebie chłopaka, którego tak na prawdę, prawie w ogóle nie znałam. Czułam jak cały drży.
W końcu jego płacz, przerwała wchodząca do sali pielęgniarka, która przyniosła leki. Nasze spotkanie musiało dobiec końca. Pożegnaliśmy się. Dał mi słodkiego całusa w policzek i podnosząc z oparcia krzesła swoją kurtkę, wyszedł z sali. Obiecał, że przyjdzie następnego dnia.
Mimo, że wciąż udawałam uśmiech i satysfakcję z jego odpowiedzi, myśl o tym co powiedział, nie dawała mi spokoju. Wiem, jestem głupia, doszukuje się jakichś podtekstów, ale jednak drżenie jego głosu, to wszystko. Ta jego mina. Nie dawało mi to spokoju. Nie, on na pewno nie powiedział mi prawdy.

niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 6

Piszcie, czy Wam się podoba.
Komentujcie :)))
Mam nadzieję, że w końcu ktoś coś napiszę...
Dziękuję Candince za każdy komentarz ;*
 Przy okazji wpadnijcie też na jej bloga http://candice-returns.blogspot.com/

Spałam. Przez cały czas, przed oczami miałam obrazy z wypadku. Wszystko co wydarzyło się w ostatnim czasie, zmieściło się w tym jednym, krótkim, tak mi się wydawało, śnie. Myśli przeskakiwały jedne za drugimi. Przeżywałam wszystko od nowa. Widziałam swoich rodziców. Widziałam jak ich zabijał. Rozszarpał moich rodziców. Potem zauważyłam siedzącą w koncie, moją małą płaczącą i przytulającą swojego ukochanego króliczka do siebie, siostrzyczkę. Tak strasznie płakała... Nie nie mogę... Ten widok był tak przerażający, że nie mogę tego określić. Krzyczałam, ale nie mogłam nic zrobić. Ona tak strasznie płakała i tuliła tego małego, niebieskiego, pluszowego misiaczka. Nie mogłam tego wytrzymać! W kółko to samo. Krzyczałam i próbowałam im pomóc. Do oczu cisnęły mi się łzy, które wypływały strumieniami. Wolałam umrzeć, niż wciąż to oglądać. Najgorszy widok, którego nie zapomnę do końca życia. 

W końcu otworzyłam oczy. Widok, który zobaczyłam był tak piękny i upragniony, że nie mogłam powstrzymać płaczu. Mimo tego, że był to szpital. Szary, zapełniony chorymi szpital, to było to dla mnie najpiękniejsze miejsce na świecie. Wreszcie wróciłam z tamtego świata. Skończył się ten sen. Zobaczyłam babcię, która trzyma mnie za rękę i śpi, trzymając głowę na moim brzuchu. Zaczęłam płakać coraz głośniej. Nie chciałam jej obudzić, ale mój szloch stał się tak głośny, że w końcu przerażona podniosła głowę.
- Pola !? - krzyknęła widząc mnie zalaną łzami - Co się stało ?
- Nic babciu, nic... - powiedziałam zaczynając łkać coraz bardziej
- Dziecko, powiedz co się dzieje ? Byłaś w śpiączce prawie pół roku... - na te słowa rozpłakałam się jeszcze bardziej, a babcia zaczęła płakać ze mną. 
Obejmując ją za szyję, przytuliłam do siebie i ucałowałam w czoło
- Kocham Cię babciu, wiesz ? Tak bardzo mocno Cię kocham... 
Płakałyśmy obie jeszcze przez kilka minut, gdy wreszcie nasz płacz przerwała pielęgniarka, a potem konsylium doktorów, wbiegających i przecierających oczy ze zdziwienia. Miałam nie przeżyć, a jednak udało się. 
- Miałaś wiele szczęścia Polu. - powiedział jeden z doktorów, szczerze się do mnie uśmiechając 
- Ale jest jeden problem... - dopowiedział drugi, ale tym razem nikt się nie roześmiał. Wszyscy przybrali ponure miny. Poczułam dreszcz i patrząc na spoglądających na mnie z grobowymi minami doktorów, wydusiłam z siebie.
- Co ?
- Polu, twój stan był naprawdę ciężki. Twoje kości, twój kręgosłup... Prawie każda kość była złamana... Nie miałaś szans na przeżycie, a jednak żyjesz... - kręcił jeden z doktorów, przewracając oczami po całej sali
- Nie będziesz mogła chodzić... - dopowiedział drugi
Moje oczy zrobiły się wielkie jak arbuzy. Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Spróbowałam poruszyć jedną z nóg i nic. Potem drugą. Moje wysiłki schodziły na marne. Zacisnęłam zęby i ze wszystkich sił starałam się unieść swoje nogi w powietrze.
- Polu to nic nie da... - powiedziała, zwracając się w moją stronę ze łzami w oczach babcia - Przepraszam...- znowu rozpłakała się, patrząc mi prosto w oczy.
- To może my zostawimy Was same - powiedział jeden z doktorów, po czym obydwoje wyszli z sali, zamykając za sobą drzwi.
- Nie płacz babciu, słyszysz ? - powiedziałam ocierając ręką łzę z oczu babci - To nie twoja wina, rozumiesz ? - Przytuliłam babcię znowu do siebie - To nie Twoja wina - powiedziałam szeptem
Babcia nie mogła powstrzymać swoich łez. Z reszta ja też. W końcu udało nam się uspokoić. 
- Babciu, poradzimy sobie, wiesz ? Nie z takimi rzeczami sobie radziliśmy, nie prawda ? Przecież żyję - próbowałam udawać uśmiech. Babcia otarła z oczu łzy. Mój wzrok przykuł stolik znajdujący się za plecami babci, a właściwie to co na nim stało. Znajdowało się na nim pełno kwiatów. Jeden bukiet obok drugiego. Kwiaty każdego rodzaju. Były takie piękne.
- Skąd to ? - spytałam wskazując na kwiaty i uśmiechając się. 
Babcia odwróciła się i podała mi jeden z bukietów. Wzięłam je do ręki. Były takie piękne. Nie mogłam powstrzymać się, aby je powąchać. Pachniały równie pięknie, jak wyglądały. W tym zapachu było zawarte wspomnienie wszystkich wakacji na wsi. Ten piękny, wyrazisty zapach. 
- Jakie piękne...
- To od Wojtka - powiedziała uśmiechając się babcia
- Od Wojtka ?
- Tak od Wojtka. Przychodzi tutaj codziennie i przynosi kwiaty. - powiedziała po czym spuściła wzrok na ziemię - Chyba czuje się winny. 
Wtedy przypomniałam sobie coś jak przez mgłę.
- Tak on tu był. Trzymał mnie za rękę i coś mówił... - tyle pamiętałam - Ale zaraz on cos mówił, ale co ? On...
- Dzień Dobry - usłyszałam znajomy głos i obydwie z babcią spojrzałyśmy w stronę drzwi

Rozdział 5

Dziękuję wszystkim, którzy czytają mojego bloga.
To wiele dla mnie znaczy.
Rozdział może być trochę chaotyczny, miałem wenę, napisałem i dodałem. Przepraszam za wszystkie błędy...
Liczę na komentarze.

Miałam przed oczami całe swoje życie. W jednej chwili, która dla mnie trwała niemal wieczność, wróciłam do początku, by zaraz być na końcu swojego życia. Widziałam jak przyjeżdża karetka. Widziałam płaczącą babcię, dziadka, mojego brata i Wojtka. Zbiegowisko obok przystanku. Unosiłam się nad swoim ciałem. Chciałam wrócić, wstać, przytulić swoją rodzinę, powiedzieć, że nic mi nie jest, ale nie mogłam. Chociaż starałam się coś powiedzieć, nikt mnie nie słyszał. Krzyczałam, ale nikt nie reagował. Karetka odjechała. Reanimowali mnie, ale bez skutku. Kierowca samochodu płakał i płakał. Trzymał się za głowę, siedząc na masce swojego czarnego samochodu. Obserwując całą sytuację z góry, dowiedziałam się z jego relacji, że sam nie wie, jak to się stało. Stracił z sobą kontakt, nie mógł nic zrobić, jednak dla policji to żadne wytłumaczenie. Wyśmiali go i zwyzywali od wariatów. Jechał za szybko, potrącił dziewczynę, która może tego nie przeżyć. Nikt nie myślał o nim. Wszyscy współczuli mi. Ja jednak domyślając się prawdy o prawdziwym sprawcy tego zdarzenia, chciałam podbiec do niego i powiedzieć mu, że to nie jego wina.

Dojeżdżając na sygnale do szpitala, dowiedziałam się, że muszę mnie jak najszybciej zoperować, jednak lekarze nie dają mi wielkich szans na przeżycie. Nagle poczuła, znajomy chłód. Wszystko zaczęło się ściemniać. Wyszłam na korytarz. Na końcu stała czarna postać, która uśmiechała się znajomo. Zbliżała się w moją stronę, a ja czułam coraz większy chłód i ciemność, która była już tak gęsta, że nie widziałam czubka własnego nosa. Wtedy zauważyłam światło. Światło, które przebijało ciemność, które wyłaniało się zza mnie. Odwróciłam się. Wokół mnie, nie było już korytarza. Z ostrego, białego, najjaśniejszego jakie w życiu widziałam światła, wyłaniały się trzy sylwetki. Zasłoniłam oczy, bo światło było tak jasne, że nie mogłam patrzeć. I wtedy zaczęłam biec w stronę jasnego światła, a wraz ze mną ciemna postać, która końcem palców, próbowała złapać mnie, za szybujące w powietrzu włosy. A trzy jasne postacie, które stawały się coraz wyraźniejsze, patrzyły spokojnie w moją stronę. Chwyciły się za ręce, a bijący od nich blask uderzył w moją stronę z zawrotną siłą. Teraz widziałam wyraźnie ich twarze. Uśmiechnięte, szczęśliwe i takie piękne. Wszyscy troje w lśniących białych szatach. Mama, tata i moja mała siostrzyczka. Nic nie mówili, tylko patrzyli w moją stronę. Uderzona białym promieniem, poczułam, że zaczynam spadać. Spadałam bardzo szybko, coraz szybciej. Jasne światło bledło gdzieś w oddali, a wokół widać było tylko ciemność. Szum i wrzaski, gra świateł, sceny z mojego życia, tworzyły jakby wir, który ciągnął mnie w dół. Czułam, ze kiedyś to spadanie musi się skończyć. I wtedy stało się. Uderzyłam w dół. Wzięłam głęboki oddech. Z całą siła wpadłam... z powrotem do swojego ciała. Lekarze krzątali się koło mnie jak szaleni. Za wielkim oknem widziałam babcię, która płakała. Do oczu cisnęły mi się łzy. Czułam ogromny ból. Jeden z lekarzy, założył mi na twarz maskę. Kazał mi oddychać. Zrobiłam kilka wdechów i zasnęłam.